Strony

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Świąteczne tradycje w innych krajach

ANGLIA
Anglicy nie obchodzą Wigilii, a najważniejszy posiłek spożywany jest pierwszego dnia świąt. Na stołach króluje nadziewany indyk oraz pudding. Prezenty przynosi Mikołaj i zostawia je w skarpetach pierwszego dnia Świąt. Niektórzy odwdzięczają mu się kieliszkiem alkoholu i marchewką dla renifera. Londyn jest ojczyzną pierwszych kartek z życzeniami. W 1846 roku Jon Horsley z Anglii zaprojektował pierwszą kartkę świąteczną z napisem "Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku".

NIEMCY
Dla naszych zachodnich sąsiadów bardzo ważny jest czas przygotowań do świąt, czyli adwent. W domach pojawiają się adwentowe wieńce udekorowane czterema świecami, a w każdą niedzielę adwentu zapalana jest jedna z nich. W większości miast niemieckich odbywają się jarmarki świąteczne, a mieszkańcy ogrzewają się grzanym winem. Sama Wigilia jest mniej uroczysta niż w polskich domach, zazwyczaj spędza się ją w domowym zaciszu z rodziną. Najważniejszy świąteczny posiłek jest 25 grudnia, a najpopularniejszą potrawą jest pieczona gęś. Prezenty przynosi Mikołaj lub dzieciątko Jezus.

WŁOCHY
We Włoszech w Wigilię przygotowywana jest uroczysta kolacja, podczas której jedzone są typowe włoskie ciasta penettone i pandoro, a także nugat, migdały i orzechy laskowe. Wigilia jest jednak przede wszystkim czasem oczekiwania na pasterkę. W każdym włoskim domu najważniejszym świątecznym atrybutem jest szopka. Szopki budowane są w kościołach, mieszkaniach, placach, czy nawet klatkach schodowych.

FRANCJA
We Francji, podobnie jak we Włoszech bardzo popularne są szopki, a także ozdoby z ostrokrzewu i jemioły. Tradycyjna bożonarodzeniowa kolacja odbywa się zazwyczaj już po mszy, tzw. pasterce. Le Réveillon, bo tak nazywają Francuzi świąteczną kolację, składa się z różnych dań w zależności od regionu Francji. W Alzacji zwykle serwuje się gęś. Gryczane naleśniki polane kwaśną śmietaną podaje się w Bretanii. W Burgundii popularny jest indyk i kasztany, podczas gdy w Paryżu na wigilijnych stołach królują ostrygi. Francuskie Boże Narodzenie nie może się jednak obejść bez tradycyjnego deseru Bûche de Noël (dosłownie „świąteczna kłoda”), które do złudzenia przypomina polską roladę, choć obecnie coraz częściej występuje w wersji z lodami zamiast kremu.
Tosia





Robotyczne święta

Jak już wcześniej opowiadałam w Centrum Nauki Kopernik mieszkają trzy roboty, które wraz z innymi eksponatami ożywają gdy ludzi nie ma w pobliżu. Teraz w okresie świąt wszyscy zasiądą do wspólnej Wigilii. 23 grudnia zebrali się na parterze by omówić przygotowania do świąt. Trzeba było ustalić listę gości rozwiesić dekoracje, przygotować poczęstunek oraz przede wszystkim zadbać by ludzie o niczym się nie dowiedzieli. Więc zaprosili roboty z całej Warszawy oraz małego chłopca, który niegdyś nakrył ich na zwiedzaniu miasta. Szybko wymknęli się na zewnątrz po dekoracje oraz wzięli trochę jedzenia z restauracji w centrum. Następnego dnia wieczorem zaczęło się świętowanie. Wszyscy się śmiali i cieszyli z prezentów. Podczas tych wszystkich zabaw nagle otworzyły się drzwi i wszedł jeden z pracowników. Dosłownie odjęło mu mowę. Po godzinie mieli przyjaciela już w drugim człowieku, choć przysięgli sobie, że nie dadzą nakryć się już żadnemu. Bawili się tak aż do rana gdy trzeba było z powrotem stać się zwykłym eksponatem. 
Tosia

sobota, 20 grudnia 2014

Centrum Nauki Kopernik i tajemnica robotów.

Zapewne wiele osób słyszało o teatrze robotów w Centrum Nauki Kopernik. W to nie wątpię, ale czy ci wszyscy ludzie słyszeli co się tam dzieje gdy zapadnie zmrok i wszystkie maszyny powinny być wyłączone? Tego pewnie nie wie nikt. Ale czy to przeszkadza temu by się dowiedzieć? Oczywiście, że nie! Pora więc zaczynać moją historię. W dzień robotyczni aktorzy dają rozmaite przedstawienia, natomiast w nocy mają własne życie i sprawy tak jak my. Jak wiadomo na scenie bywają trzy roboty. Osoby pracujące przy nich nazywają je po prostu pierwszy, drugi i trzeci. Po upewnieniu się, że nikogo już nie ma roboty magicznie ożywają. Ich stopy odrywają się od wszystkich mechanizmów, a ich ruchy stają się tak płynne jak ludzkie. Spacerują po centrum odwiedzają inne eksponaty lub po prostu rozmawiają. Czasami pozwalają sobie na odważniejsze przygody typu wyjścia na zewnątrz. Właśnie dzisiaj postanowiły wyjść. Po raz kolejny zwiedziły całą Warszawę, oglądały kolorowe witryny sklepowe, rozmawiały z manekinami i z ukrycia patrzyły na ludzi. Wydawali im się bardzo dziwni. Podczas tego oglądania jeden z nich szepnął do pozostałych, czy nie pora już wracać do domu gdy za sobą usłyszał cienki głosik pytający gdzie takie dziwadła jak oni mieszkają. wszyscy pomyśleli to samo-widziało ich ludzkie dziecko. Musieli sprawić by o nich zapomniał lub przynajmniej nie opowiadał nikomu o nich. Niestety był to mały chłopiec, a takim dzieciom najtrudniej dochować tajemnicy. Zabrali go więc do siebie, a na miejscu najmądrzejszy z robotów spokojnie zapytał czy wydałby przyjaciół, natomiast chłopczyk bez wahania odpowiedział, że nie. Postanowili więc, że się z nim zaprzyjaźnią. W końcu każdy  z nich zawsze chciał mieć człowieka za znajomego. Od tej pory wszyscy byli świetnymi przyjaciółmi, ale o tym opowiem kiedy indziej.
Tosia

Wywiad


 16 grudnia gdy byliśmy w teatrze na spektaklu "Magia teatru" jeden z widzów został poproszony na scenę żeby chwilowo wcielić się w rolę Juli z szekspirowskiego przedstawienia "Romeo i Julia". Oto wywiad z Krzysztofem.
-Jak to się się stało, że ze wszystkich chłopców na widowni na scenę wybrano właśnie ciebie?
-Kiedy Neyo chował się wśród widzów spytał się mnie i moich kolegów jak się nazywamy. Tak się poznaliśmy i później to ja znalazłem się na scenie.
-Co czułeś wchodząc na scenę?
-Przede wszystkim zdziwienie, ale za chwilę było całkiem fajnie.
-Czy na scenie miałeś tremę?
-Lekką.
-Co odczuwałeś gdy musiałeś włożyć perukę i udawać kobietę?
-Wiedziałem, że to było zabawne, ale czułem się trochę nieswojo.
-Co myślałeś gdy aktor grający Szekspira ciągle cię poprawiał?
-Myślałem, że to ja coś źle robię dopóki nie zorientowałem się, że Neyo daje mi do czytania złe strony.
-Co poczułeś gdy Neyo powiedział, że przed tobą kariera?
-Wiedziałem, że to żart.
-Czy gdybyś mógł to powtórzyć zagrałbyś jeszcze raz?
-Raczej tak.
-Podobało ci się przedstawienie?
-Tak, było bardzo ciekawe.
-Czy rozmawiałeś z kolegami o swoim występie? 
-To raczej oni rozmawiali ze mną.
-Jakbyś to na koniec skomentował?
-Było bardzo fajnie to był świetny pomysł.
Tosia

piątek, 19 grudnia 2014

W chłodny listopadowy dzień

W chłodny listopadowy dzień wstałam o piątej rano. Był piątek 28 listopada. Niechętnie ubrałam się i zjadłam śniadanie składające się z płatków śniadaniowych i zimnego mleka. Związałam moje czekoladowe włosy w kok i umyłam zęby. W pośpiechu spojrzałam na zegarek. Była godzina 07:50. Szybko założyłam moje czarne conversy i puchową kurtkę. W pośpiechu zarzuciłam plecak na ramię.
 Wybiegłam z bloku i natychmiast wcisnęłam ręce do kieszeni. Jak zimno! Wyjęłam czapkę z lewej kieszonki i jak najszybciej wcisnęłam na głowę. Nim się zorientowałam doszłam do bram szkoły. Zdjęłam czapkę i weszłam do środka. W szatni spotkałam moją przyjaciółkę – Zuzię. Zmieniłam buty i zawiesiłam je razem z kurtką na wieszaku nr 28.
 Ruszyłyśmy na lekcję. Martyna (moja przyjaciółka która bardzo lubi WF) całą lekcję przesiedziała jak na szpilkach. Gdy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę wrzuciła zeszyty do torby i pognała przez korytarz. Zbiegła po schodach. Powoli zeszłam za nią. Gdy rozbrzmiał dzwonek na lekcję wyciągnęłyśmy z plecaków i toreb koszulki i spodenki. Szybko się w nie przebrałyśmy i pobiegłyśmy na salę gimnastyczną.
Na tych zajęciach miały się odbyć między klasowe zawody gry w piłkę ręczną. Pierwszy mecz rozgrywałyśmy z klasą VI b. Było całkiem nieźle do piątej minuty (mecze trwały po dziesięć minut), gdy Zuzia upadła na nadgarstek. Było nas akurat 6, czyli tyle ile jest potrzebne do rozegrania meczu i Amelia.
Była ona rudowłosą dziewczyną z różowymi policzkami. Była fajną przyjaciółką, ale nie miała jednej ręki przez co była słaba z WF-u. Siedziała na ławce i pomagała sędziować razem z nauczycielami. Gdy Zuzia poszła do pielęgniarki zarządzono przerwę. Martyna natychmiast zwołała naradę.
- Co teraz zrobimy ?- O tym myślałyśmy wszystkie, ale Martyna pierwsza to powiedziała.- Nie mamy jednego zawodnika.
Zapadła długa cisza. W końcu Iza wydusiła :
- Musimy wziąć Amelię. Wolę przegrać z honorem, niż poddać się bez walki – Wśród innych zawodniczek rozległy się gorączkowe szepty.
- Tak to dobry pomysł.
- Ale ona nie ma ręki…
- No trudno.
- A jak przegramy ?
- Nie mamy innego wyboru !
Martyna ruszyła po Amelię. Chwilę rozmawiały, a Amelia cały czas kręciła głową. Zobaczywszy to podeszłam do nich razem z Izą. Rudowłosa cały czas odmawiała.
- Ale ja nie umiem grać!
- Ale musisz nam pomóc!
- Nie mam ręki!
Kłóciłybyśmy się jeszcze długo, gdyby nie nadeszła Zuzia. Podeszła do Amelii i spokojnie powiedziała.
- Amelio. Musisz zagrać. Ja nie mogę grać, bo wykręciłam sobie nadgarstek.
- Ja go w ogóle nie mam!- Amelia wydawała się być przerażona wizją wejścia na boisko.
- No to co ? Na pewno sobie poradzisz. Po prostu uwierz w siebie i graj! Dasz radę!
- Proszę! Jesteś naszą ostatnią nadzieją!- wykrzyknęłyśmy chórem.
Po krótkich namowach i błaganiach dziewczyna dała się przekonać. W momencie kiedy rozległ się głos trenera weszłyśmy na boisko razem z Amelią.
- Zaczynamy mecz!!! Koniec przerwy!!!
Zaczęłyśmy grać. Wygrywałyśmy 2:0. Amelia jednak stała z boku zawstydzona. Jednak niedługo potem przeciwna drużyna strzeliła nam dwa gole pod rząd. Wynik był przesądzony. Wiedziałyśmy, że nie zdążymy tego nadrobić. Zostało tylko 30 sekund meczu… Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, a radosnym okrzykom wszystkich zebranych, Amelia zdołała odbić piłkę i strzelić gola drugiej drużynie 5 sekund przed końcem! Udało się!!! Wygrałyśmy!!! I to dzięki niepełnosprawnej Amelii! Wszyscy się sieszyli, a nawet przegrana drużyna.
 Po tym wydarzeniu wszyscy znów uwierzyli w Amelię. Na następnych lekcjach WF-u każda dziewczyna chciała być z nią w drużynie. Wszyscy mówili o tym jeszcze długo po meczu, a rudowłosa dziewczyna bez ręki cieszyła się sławą wśród miłośników piłki ręcznej.

 Julia Snopek kl. VI a

Ja i mój przyjaciel z niepełnosprawnością


                Zofia i Mateusz przyjaźnili się od dzieciństwa. Kiedyś bardzo lubili poszukiwać skarbów. Robili sobie czapeczki z utwardzanego papieru oraz miecze z fluorescencyjnego kartonu i udawali piratów. To były jednak tylko dziecinne zabawy, teraz czasy się zmieniły. Patrole Strażników stały się częstsze, a sami Strażnicy - bardziej surowi.
Teraz dzieci całymi dniami szkoliły się, by pełnić wyznaczoną funkcję. Zofia dostała zaopatrzanie w żywność jednostek wojskowych, a Mateusz pomocnika Strażników. Może nie były to szczególnie fascynujące zajęcia, ale były pożyteczne dla państwa. Gdy trzy lata temu wybuchła wojna pomiędzy Zjednoczonymi Państwami Polskimi, w których mieszkali Mateusz i Zofia, a Koalicją Narodów Rosyjskojęzycznych, każdy obywatel musiał pomagać Strażnikom, którzy brali udział w bitwach, pilnowali pokoju na ulicach, sprawowali władzę i byli powszechnie szanowani w całym kraju. Większość dzieci, po ukończeniu ośmiu lat, zostawało Strażnikami, ale nie każdy miał do tego predyspozycje.
Zofia, na przykład, była niesłysząca. Nauczyła się z tym żyć, ale Strażnicy bali się, że nie poradziłaby sobie z tak odpowiedzialnym zawodem. Po pewnej infekcji został jej płyn w uszach, a jej rodziców nie było stać na ultrafioletowy dekaźnik chorób, dzięki któremu mogłaby odzyskać słuch.
Zofia była miłą dziewczyną o okrągłej, piegowatej twarzy, szmaragdowozielonych oczach i czerwonych jak płomień włosach. Tak jak  Mateusz miała dwanaście lat. On natomiast miał kruczoczarne włosy, niebieskoszare oczy i ponurą twarz, jednak charakter miał bardzo żywiołowy.
Pewnego dnia, gdy Mateusz wracał ze szkolenia do domu przez park, zobaczył coś błyszczącego w trawie. Było w kształcie walca, brudnoszare i w połowie pokryte rdzą na metalowych płytkach. Zdziwiony chłopiec pognał do domu Zofii, która mieszkała niedaleko. Często tam zachodził i był mile widziany. Matka Zofii zawsze częstowała go ciastem z syntezowanych owoców.
Chłopiec wpadł do pokoju przyjaciółki rozradowany.
-Zofia! Byłem w parku i znalazłem coś takiego! Nie mam bladego pojęcia do czego to służy, ale może ty wymyślisz!
Dziewczyna jednak nawet na niego nie spojrzała, czytała książkę. Mateusz speszył się. Odchrząknął. Podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
- Cześć – przywitała się.
- Znalazłem coś w parku - powiedział powoli i wyraźnie, aby Zofia mogła odczytać z ruchu jego warg, co mówi. Pokazał jej przedmiot.- Wiesz, co to jest?
Zmarszczyła brwi i wzięła tajemniczą rzecz do rąk.
- Wygląda trochę jak kapsuła.
- Kapsuła?- zdziwił się Mateusz.
Zofia wzruszyła ramionami.
- Zawsze możesz spytać Strażników. Są bardzo uprzejmi, na pewno pomogą.
Ale Mateusz nie uważał, że to dobry pomysł.
            Kilka dni później stało się coś dziwnego. Mianowicie po szkoleniu, zamiast uczyć się do testu z właściwości chlordoxynianu, Mateusz oglądał kapsułę. Przyglądał się po raz olejny każdemu fragmentowi i wtedy coś zauważył. Wgłębienie. Tam, gdzie powinna być płytka, było coś jakby chropowatego. Chłopiec dotknął tego nieufnie palcem wskazującym. Było rozgrzane, a reszta kapsuły była w temperaturze pokojowej. Na dodatek Mateusz nie przypominał sobie, żeby wcześniej zauważył coś wyróżniającego się od ogólnej struktury kapsuły. Postanowił, że jutro spyta o to Zofię, dzisiaj było już zbyt późno. Schował dziwny przedmiot do szafki zamykanej na kluczyk i poszedł spać.
            Następnego dnia Mateusz, Zofia i inne dzieci w ich wieku miały zajęcia praktyczne, tak jak zawsze w weekendy. Szkolenie Zofii odbywało się w przetwórni odpadów biodegradowalnych, natomiast Mateusz udał się do Ośrodka Pracy Fizycznej, gdzie miał poćwiczyć na różnych dziwnych urządzeniach, sprawdzających siłę, szybkość i inne potrzebne Strażnikom umiejętności.
            Po ośmiu godzinach ciężkich zajęć praktykanci mogli udać się do domów. Mateusza zagadnął jeden Strażnik:
- Coś się stało chłopcze? Zazwyczaj lepiej ci wychodzi lekkoatletyka.
- Nic takiego, proszę pana. Po prostu ostatnio ciągle myślę o takiej rzeczy, którą znalazłem w parku. Wygląda trochę jak kapsuła, czy coś w tym stylu, ale nie wiem do czego służy.
Strażnik otworzył szerzej oczy.
- Tak? A mógłbyś to dla mnie przynieść jutro na szkolenie? Może ja bym coś wymyślił.
Mateusz zmarszczył brwi.
- Dobrze - mruknął.
- Świetnie - odparł ten drugi.
            Następnego dnia Strażnik czekał na Mateusza przy bramie. Chłopiec jednak nie wziął ze sobą oczekiwanego przedmiotu. Zostawił go Zofii, gdyż z kapsuły zaczęły odpadać metalowe płytki, ukazując chropowatą powierzchnię, rozgrzaną do czerwoności.
- I jak? - spytał Strażnik. Mateusz spojrzał na niego ponuro.
- Zgubiłem - skłamał. Strażnik zaklął i spojrzał wściekle na chłopca.
- Na przyszłość bardziej uważaj - powiedział i odmaszerował szybkim krokiem.
Następnego dnia Mateusz był bardzo podekscytowany. Otóż dziś mieli nauczyć się kierować prawdziwym samolotem wojskowym. Oczywiście nie będą nigdzie latać, ale nawet posiadanie teoretycznej wiedzy na ten temat było dla chłopca niesamowite.
Żałował, że nie może tego szczęścia dzielić z Zofią. Był pewien, że jej też by się to spodobało. Niestety, było to szkolenie tylko dla praktykantów.
Weszli na pokład samolotu. Był wielki i bardzo nowoczesny, nawet jak na XXII wiek. Miał wiele urządzeń, monitorów, paneli i klawiatur. Mateusz nie mógł uwierzyć, że nauczy się czymś takim kierować.
Jeden ze Strażników stanął na stopniu, by mogli go lepiej widzieć i zaczął im opowiadać o samolocie. Po chwili wziął do rąk metalowy przedmiot w kształcie walca.
- To jest tak zwany zbiornik - mówił. - Wlewa się do niego benzynę i po jakimś czasie płytki zaczynają odpadać. Wtedy zawartość zaczyna wrzeć. Trzeba taki zbiornik podłączyć do silnika samolotu. Inaczej może to być bardzo niebezpieczne, bo w końcu taki niepodłączony zbiornik może zapalić się albo nawet wybuchnąć. Najsławniejsi twórcy zbiorników to…
Ale Mateusz tego nie usłyszał, bo właśnie biegł do domu Zofii.
            Zobaczył ją przed domem. Ogród płonął. Podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
            - Co się stało? Wszystko w porządku? – spytał.
            - Siedziałam przy biurku i czytałam książkę. Nagle poczułam, że szafka wibruje. Wyjęłam z niej kapsułę. Działo się z nią coś dziwnego, więc odruchowo wyrzuciłam ją przez okno. I wtedy ogród zaczął płonąć.
            Przytulił ją.
            - Cieszę się, że nic ci się nie stało.
            Uśmiechnęła się
            - A jak było na twoim szkoleniu? Mieliście chyba nauczyć się prowadzić samolot? Musiało być fantastycznie!
            - Och, nie do końca – roześmiał się. – Opowiem ci wszystko u mnie w domu. Masz ochotę na karmelizowany pudding?
            - Jasne. 
Grażyna Sagała 6a



Ja i mój niepełnosprawny przyjaciel.

      
Czy wiesz ,że na świecie żyje ok. 650 tysięcy niepełnosprawnych osób?                                                               
Opowiem historię o jednej z nich… Ja i mój niepełnosprawny przyjaciel.

          Darek ma około 30 lat, pracę, którą lubi, żonę i dziecko. Pracuje z moją mamą. Jest urzędnikiem, a po pracy bezpłatnie pomaga słabym, biednym i nieradzącym sobie z problemami. W wolnym czasie uprawia sport, tańczy i jak tylko może, wybiera się z rodziną na długie samochodowe wycieczki. Zawsze znajdzie chwilę, żeby porozmawiać czy wyświadczyć drobną przysługę. Przyjaźnie odnosi się do wszystkich. Ma wielu przyjaciół, może dlatego, że jest taki sympatyczny i zawsze uśmiechnięty. Widać, że cieszy się życiem. Jest taki jak inni jego rówieśnicy z jednym wyjątkiem…
Darek jest osobą niepełnosprawną. Od 18 roku życia jeździ na wózku inwalidzkim. Historia jakich wiele. Był młody, silny i wysportowany. Miał mnóstwo pomysłów na przyszłość. Właśnie skończył III klasę szkoły średniej i wybrał się z kolegami popływać nad rzekę. Wybierali się tam zawsze, kiedy było ciepło. Grali w piłkę i pływali. Nie było tam ratownika, plaża była niestrzeżona a rzeka miała mulaste dno, które w różnych miejscach wygląda inaczej i ciągle się zmienia. Są tam też wiry.  Tego dnia jak zwykle wymyślali różne zabawy w wodzie. Skakali nawet z tamy, która ma kilka metrów wysokości. Niestety dla Darka był to prawdziwy skok w nieznane. Wszyscy wypłynęli, z wyjątkiem niego. Trafił na mieliznę i tylko szybka akcja ratunkowa uratowała mu życie. Koledzy rzucili się do wody, wyciągnęli go i reanimowali. W szpitalu okazało się, że uszkodził kręgosłup i mimo wielu operacji i rehabilitacji nigdy nie będzie już chodził o własnych siłach. Przez kilka tygodni leżał wpatrując się w szpitalny sufit i milczał. Koledzy ustalili dyżury i mimo jego milczenia przychodzili, rozmawiali, opowiadali o wszystkim i zabierali go na rehabilitację. Przychodzili też jego nauczyciele ale nie chciał się uczyć. Któregoś dnia po wielu ciężkich ćwiczeniach okazało się, że może poruszyć ręką. Tego dnia nabrał chęci do życia, zaczął ćwiczyć bardzo ciężko, uczyć się, żeby zdać z innymi maturę. Jego praca opłaciła się, ponieważ zdał wszystkie egzaminy razem z innymi. Uparł się nawet, że chce zdać maturę w swojej szkole, a nie w szpitalu. Zdał na studia, wprawdzie inne niż planował, ale takie, które dadzą mu satysfakcję i niezależność.
Dziś jest szczęśliwy, samodzielny, nie chce, żeby traktowano go inaczej. Bez problemu rozmawia o swojej niepełnosprawności i mówi wprost młodym ludziom o sobie i o tym jak chwila nieuwagi może zmienić życie. Jest taki sam jak wszyscy. Jedyne czego potrzebuje to równego dostępu do edukacji, pracy, kultury czy choćby niewielkich udogodnień architektonicznych. Darek jest dużo starszy ode mnie i raczej nie można powiedzieć, że jest moim przyjacielem, ale jest miłym towarzyszem, kiedy się spotykamy. Spędzamy czas na rozmowie o tym, co nas interesuje i chwilami zapominamy, że są jakieś ograniczenia.

 Ta historia mówi o prawdziwym Darku.
Krysiak Mariusz  kl. VI „a” 

wtorek, 16 grudnia 2014

Magia teatru

16. 12. 2014 r. klasy V i VI wybrały się do kina Praha na przedstawienie pt. ,,Magia teatru". Spektakl opowiadał o Neyo i 2 agentkach, którzy grali w filmie, lecz po niespodziewanym wypadnięciu  z ekranu znaleźli się w teatrze. Potem było zamieszanie, ponieważ Neyo uciekał przed agentkami i wszedł na widownię! Następnie na scenę wkroczył  Morfeusz, który oprowadził Neyo po całym teatrze, opowiedział historię teatru i przeniósł go m. in. do Grecji, Francji, Wenecji i Polski. Wiele się wtedy dowiedziałam. W czasie przedstawienia jednego chłopca zaproszono na scenę, aby zagrał rolę Julii z ,,Romea i Julii"! Po skończonym spektaklu publiczność nagrodziła fenomenalny występ aktorów ogromnymi brawami, bo wszystkim bardzo się podobał. Gdy artyści zeszli ze sceny, można było otrzymać od nich autografy! Ja wzięłam podpisy od agentek. Uważam, iż teatr w kinie to świetny pomysł i że kiedyś znowu wybierzemy się na coś takiego!
                                                                                                          Kriss

Magia teatru

Dzisiaj 16 grudnia byliśmy na przedstawieniu pt. "Magia teatru". Opowiadało ono o filmowych bohaterach znajdujących się nagle w teatrze w którym, spotkali aktora pomagającego im zrozumieć jego magię. Przenosili się między innymi do Grecji, Wenecji oraz Francji. Bardzo mi się tam podobało.  
Tosia    

niedziela, 14 grudnia 2014

Historia Kajtusia

Witajcie! Nazywam się Kajtuś i opowiem wam moją historię. Jestem średniej wielkości kundelkiem o burym kolorze sierści. Mam już sześć lat, ale moja opowieść zaczyna się gdy byłem szczeniaczkiem. Urodziłem się na wsi. Mam cztery siostry i dwóch braci lecz każde z nich trafiło do kogoś innego. Mnie wzięła pewna rodzina. Mama, tata, syn Piotrek i córka Agnieszka. Zawsze świetnie się bawiliśmy. Chodziliśmy na długie spacery, bawiliśmy się piłką lub czesali mi mięciutką sierść. Z wiekiem miałem coraz mniej sił do zabaw, a mój wygląd stawał się coraz mniej szczenięcy i uroczy. Moi właściciele wybrali najgorszy sposób żeby coś z tym zrobić. W pewną pochmurną niedzielę wpakowali mnie do auta i wywieźli do lasu. Po kilku dniach pieszej wędrówki dotarłem pod swój dom. Stanąłem pod balkonem z którego usłyszałem szczekanie malutkiego psa. Już mieli nowego pupila. Gdy patrzyłem na ich okna ktoś złapał mnie od tyłu. Gdy odzyskałem świadomość byłem w schronisku. Na szczęście nie siedziałem tam długo. Przyszła mała dziewczynka która, trzymając tatę za rękę oglądała psy. Kiedy podeszła do mojej klatki cichutko powiedziała tacie, że to właśnie ja się jej podobam. W tedy podszedł jakiś mężczyzna i wyciągną mnie ze środka. Dziecko od razu zaczęło drapać mnie po głowie, a ja wiedziałem, że dobrze mi  z nią będzie. Nie pomyliłem się. Teraz już nie pamiętam o starych właścicielach, natomiast z tą małą dziewczynką żyje mi się znacznie lepiej i chciałbym, aby wszystkie zwierzęta tak jak ja mogły być szczęśliwe.
Tosia

Teatr robotyczny

W sobotę 13 grudnia wybrałam się do Centrum Nauki Kopernik gdzie obejrzałam przedstawienie grane przez roboty. Miało ono tytuł "Ojciec wie najlepiej" Hansa Christiana Andersena. Na scenie stały trzy roboty, którym głosy podkładali słynni aktorzy, a za bohaterami na wielkim ekranie wyświetlały się obrazy dotyczące fabuły historii. Opowiadała ona o małżeństwie mieszkającym w małej chacie na wsi. Pewnego razu żona kazała mężowi pójść na targ by wymienić konia na coś bardziej wartościowego. Po drodze do miasta spotykał różne osoby z którymi robił wymiany tak, że gdy do niego dotarł zamiast konia miał wór zgniłych jabłek. Zaszedł do gospody w której, spotkał mężczyznę znającego całą jego historię. Założył się z nim, że jeśli żona nie zezłości się na niego za te niekorzystne wymiany da mu worki złotych monet. Kochająca żona nie skarciła męża i byłą zadowolona z jego targów. Wszystko zakończyło się dobrze. Mam nadzieję, że jeszcze pójdę do teatru robotów. 
Tosia
 

sobota, 13 grudnia 2014

Tajemnicza wyspa-Prof. dr hab. Maciej Jędrusik





Wyspy od dawna przyciągały swą odmiennością i oddaleniem od gęsto zamieszkanych lądów. Te cechy - zwłaszcza związane z izolacją, czyniły z nich doskonałe kryjówki także dla piratów i korsarzy. Stąd do dziś na wielu poszukuje się tajemnych skarbów. Wyspy, szczególnie te na ciepłych morzach, stały się źródłem pomysłów dla wielu pisarzy.

Tonia



Jak żyć bezpiecznie-Anna Maria Wesołowska




Pierwszy wykład prowadziła sędzia Anna Maria Wesołowska. Prowadząca opowiadała, że często w obliczu agresji czy zachowań przestępczych dzieci stają się bezradne – nie wiedzą jak się zachować i w jaki sposób reagować. Niejednokrotnie nie potrafią właściwie zinterpretować sytuacji noszących znamiona przestępstwa i nie dzielą się swoimi obawami czy obserwacjami z rodzicami czy wychowawcami. Marzeniem sędzi Wesołowskiej jest, aby każde dziecko było uśmiechnięte, zadowolone, bezpieczne, żeby dzieciom nie działa się krzywda, ale również, żeby dziecko nie wyrządzało krzywdy komuś innemu.
Tonia i Kicia Kocia