. Wybiegła z kamienicy i popędziła ku ogromnemu gmachowi komendy policji.
Przed mosiężnymi drzwiami tym razem stał inny mężczyzna. Był znacznie większy,
bardziej umięśniony i groźniej wyglądający od poprzedniego stróża. Mimo tego
Ivette nie zamierzała się wycofać. Za dużo trudu sobie zadała, by teraz
uciekać.
- Chcę przejść. Byłby pan tak łaskawy i przesunął się nieco?- rzekła
wynosłym, dumnym tonem. Jako dziecko nieraz widywała jak matka używa tego
sposobu. Mawiała wówczas „Jeśli masz władzę inni są ci posłuszni, ale czasami wystarczy
żeby ludzie po prostu uwierzyli ci, że ją masz.”
- Nie wpuszczam tu byle kogo.- odpowiedział dziewczynie nawet nie uraczając
jej spojrzeniem. Najwidoczniej musi jeszcze dużo ćwiczyć, by przejść do takiej
perfekcji jak mama.
- Ja nie jestem byle kim, ale ważnym świadkiem w sprawie Noela Vigiera.
- Ważnym świadkiem? W takim wypadku zapewne bym o tobie wiedział. Twoje imię?
- Ivette Bonnet. Byłam tu już kilka razy. Jeśli mnie pan wpuści policjanci na
pewno mnie rozpoznają!
- Marnujesz mój czas kobieto. W swoim życiu widziałem mnóstwo oszustek
twojego pokroju.
- Mojego pokroju. Czyli jakiego jeśli można wiedzieć?
- Pokroju wieśniaków. Biedni i nieokrzesani. Wszyscy jesteście z tej samej
gliny.
- Wieśniaków? Biedni i nieokrzesani? Jest pan strasznym osłem! Burak zawładnięty
wstrętną znieczulicą!
Rosły strażnik zrobił taki gest jakby miał zamiar uderzyć ją w twarz, ale
dziewczyna w porę się odsunęła. Wykorzystując dezorientacje mężczyzny
przepchnęła go w bok i wkroczyła do komisariatu.
- Panna Ivette? Niech zgadnę znów ma pani jakieś arcyważne dowody? –
zaśmiał się policjant siedzący tego dnia na recepcji komisariatu.
- Tym razem są naprawdę istotne. Mogę porozmawiać z prowadzącym sprawę
Noela?- odrzekła z determinacją dziewczyna.
- Czy nadejdzie kiedyś dzień, w którym odpuści pani sobie to śledztwo na
własne kopyto?
- Kiedy tylko dowiodę swego i mój przyjaciel będzie wolny.
- W takim razie komisarz Jean Barboue jest w swoim biurze. Korytarzem
prosto i piąte drzwi na lewo. Powodzenia.
Policyjny recepcjonista był jedyną osobą, która okazywała jej choć odrobinę
ciepła. Pałała do niego naprawdę sporą sympatią i mimo, że go prawie nie znała
ufała mu. Delikatnie uśmiechnęła się do mężczyzny i pokierowała się do biura
pana Barboue. Otworzyła drzwi numer 13 i cicho weszła do środka. Pokój zalewał
mrok. Wokół unosił się zapach alkoholu i tytoniu. Za wielkim drewnianym
biurkiem zawalonym stertą papierów w skórzanym fotelu siedział komisarz.
Zauważając dziewczynę zgasił w brudnej popielniczce cygaro i włożył na
poplamioną koszulę pogniecioną marynarkę.
- Słyszałem, że ma pani dla mnie coś ciekawego.
American Pharoah