Rozdział drugi
Rano
obudziłam się w łóżku zlana potem. Włosy kleiły mi się do karku. Nie pamiętałam
mojego snu. Zobaczyłam, że jestem w ubraniu. W białym fartuchu. W białej Sali.
W białym łóżku. Obok na krześle siedziała ciocia. Nie patrzyła na mnie, patrzyła
w okno. Za cienką szybą widać było park rozciągający się dookoła. Z trudem
usiadłam. Chciałam wyciągnąć rękę do cioci, ale gdy próbowałam to zrobić
przeszył mnie ból. Zdrętwiałam. Za oknem zobaczyłam czarnego kota. Jak to
możliwe ?! Przecież byliśmy jakieś 5m nad ziemią ! Kot chodził po cichu po
parapecie. Powoli stawiał łapki na kamieniu. Nagle odwrócił się do mnie. Miał
brązowe oczy i białe trójkąty pod dolną powieką i nad górną. Mrugnął do mnie, a
ciocia odwróciła się. Zobaczyła mnie i wydała pełen radości pisk, ale po chwili
spoważniała. Spojrzała na mnie uśmiechnięta i zawołała :
- Obudziła się! Panie doktorze!
Zaraz
do sali wszedł pan w białym fartuchu. Rozejrzał się, a gdy mnie zobaczył
powiedział :
- Dzień dobry. Jestem doktor
Salmoney.
- K- Katharine. – Wyjąkałam.
Ledwo usłyszałam co powiedział doktor, cały czas patrzyłam w okno.
- Tak, wiem jak masz na imię. –
Powiedział chłodno.- Usiądź, zaraz przyjdzie pielęgniarka, zrobi ci badania.
- Aha. - Doktor odwrócił się do
okna. W tym momencie kot skoczył z parapetu.
- Co tam…
Nie dokończył. Rzuciłam się do
okna. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że kot w połowie drogi na dół, rozpłynął
się. Chwilę patrzyłam na puste miejsce po nim. Potem poruszyłam się i… zwinęłam
z bólu. Moje ciało przeszył okropny ból, jakby w moją skórę ktoś wbijał milion
igiełek. Naraz. Zdążyłam krzyknąć :
- Ojej…
Podbiegł do mnie doktor. Zgięłam
się w pół i zwymiotowałam na podłogę. Doktor odskoczył, ale zawołał
pielęgniarkę. Przybiegły dwie panie w białych fartuchach i wzięły mnie pod
ręce. Gdy skończyłam oblewać podłogę śmierdzącą mazią, posadziły mnie na łóżku.
Po wypiciu kilku szklanek wody zrobiło mi się lepiej. Zbadały mnie i wyszły.
Doktor zapisał coś w notesie i odwrócił się do cioci i wujka.
- No i co ?- Ciocia miała twarz pozieleniałą
z obrzydzenia, ale uśmiechała się.
- Prawdopodobnie dwa złamane
żebra, złamana ręka. Zrobiliśmy już płukanie żołądka, nałykała się benzyny. Ale
żyć będzie.
- Hej!!!- Postanowiłam włączyć
się do rozmowy.- A czemu… ja w ogóle tu jestem ?
- Byłaś na Ebrze w terenie. Jakiś
głupek, wjechał w ciebie i był wypadek. Całe szczęście, że Kamil z tatą tamtędy
jechali.
- A co z Ebrem ?- Jęknęłam w
duchu. Znowu on ? Miał być tylko uczniem, a teraz mam u niego dług
wdzięczności. Po prostu ekstra.
- Jemu nic nie jest, zdążył
uciec.
- To dobrze. O której jedziemy do
domu ?
- No… Możesz tu trochę
posiedzieć. Tak, jakby trochę… się połamałaś. – Doktor zachichotał z własnego
żartu. Gdy zobaczył, że tylko on się śmieje spoważniał.- Dziś czeka cię jeszcze
prześwietlenie.
- A gdzie moje rzeczy ? –
spytałam zaniepokojona. Przecież miałam na sobie bransoletkę!
- To znaczy ? – Doktor był nie
poruszony. Patrzył w swoje notatki, prawie mnie nie słuchał.
- No… Miałam na sobie
bransoletkę.
- Taaa, gdzieś jest. – Myślał
chyba, że marnuję jego czas.
- Ale gdzie?!
- Jutro ją dostaniesz. Teraz
lepiej odpoczywaj.
I
wyszli. Nie zdążyłam nic powiedzieć. Związałam włosy i położyłam się. Usnęłam.
Śnił mi się tajemniczy kot z
parapetu. Chodził po parku, a ja chodziłam za nim. Doprowadził mnie do zarośli.
Za nimi była piękna rzeźbiona fontanna. Weszłam na nią. Chwilę patrzyłam się w
wodę. Była przezroczysta, a na dnie świeciły dwa małe punkty. Wyciągnęłam rękę,
ale nie mogłam włożyć jej do wody. Po kilku nieudanych próbach coś chwyciło
mnie za rękę. Odwróciłam się. Za mną stało… coś. Nie wiedziałam co to. Miało
dwa metalowe pręty zamiast nóg i takie same zamiast rąk. Na ramiona miało
zarzucony czarny T- shirt. Był podziurawiony i pognieciony. Zamiast twarzy
miało chromowaną kulę wielkości globusa. Były w niej dwa otwory, jakby bez dna.
Zamarłam z przerażenia. W drugiej łapie trzymało kota. Był martwy. Złapało mnie
za koszulę i wepchnęło do wody. Poczułam niesamowity ból, ale tylko przez kilka
sekund. Złapałam błyszczące przedmioty i zemdlałam.
~ * ~
Obudziłam
się w szpitalu. Znowu byłam zlana potem, ale dziwnie szczęśliwa. Przez chwilę
nie pamiętałam co się stało, ale potem przypomniałam sobie. Wypadek. Otworzyłam
zaciśniętą dłoń. Były w niej dwa świecące przedmioty. Wyglądały jak małe
koraliki, ale emanowały żółtawym światłem. Schowałam je do kieszeni i poszłam
spać. Usnęłam bez problemów i spałam spokojnie, bez żadnych snów.
~Husky
~Husky
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz