Już 3 w nocy, a ja nadal siedzę
i gromadzę informacje. Pomimo okularów
ochronnych oczy mam podkrążone od komputera. Obok mnie leży gruby zeszyt, a z
niego wystają kartki, wydrukowane mapy. Na stronach są schematy broni
rzeźbionej z kości i kamieni, gatunki tropikalnych roślin, trujących i
jadalnych, zwierzęta drapieżne i roślinożerne, które łatwiej upolować. Sposoby
na plecenie różnych rzeczy z bambusa i wikliny, jak przefiltrować brudną wodę…
Słowem mówiąc, wszystkie potrzebne informacje. Wczoraj miałam sen proroczy.
Kolejna kartka
wyskakuje z drukarki. Postanawiam dać sobie spokój z książką. Parę ostatnich stron
zostawię na dziennik. Wsuwam długopis między kartki i szperam w szafie.
Kapelusz, bluzka, spodnie, sandały… Powinno starczyć. Zakładam to i kładę się
spać.
19 lipca 2014, sobota
Wczorajszej nocy miałam sen. I to nie jakiś zwykły, proroczy. Mówił on o tym, że gdy zasnę,
dostanę się
na bezludną,
tropikalną wyspę.
I że mogę
wziąć jedną
rzecz, jednego człowieka i… jedną
książkę. Postanowiłam, że będą to ubranie, Oliwia i poradnik przetrwania, który sama zrobiłam
wczoraj. To właśnie w
nim teraz piszę, bo zostało
mi kilka kartek, które przeznaczyłam na dziennik.
Okazało się, że
sen trochę się
pomylił. Ubranie, które chciałam wziąć, nie jest kompletne. Brakuje kapelusza. Mogę dostać
udaru słonecznego! Całe szczęście,
że w poradniku mam zawarte plecenie nakrycia głowy.
Oliwia też śniła
o naszej podróży.
Widocznie było przewidziane, że
zabiorę ją
ze sobą. Ona również
wzięła ubranie, a książkę
o podróżach do tropikalnych miejsc. Kiedy przybyłam, czekała już na mnie. Widocznie wcześniej zasnęła.
Postanowiłyśmy zrobić
szałas. Oliwka poszła zbierać
długie patyki, a ja zajęłam
się szlifowaniem kamienia. Chciałam zrobić broń.
Po chwili miałam ostrą
końcówkę,
którą przywiązałam
do kija ostrymi trawami. Zanim moja przyjaciółka wróciła, zdążyłam jeszcze złapać rybę.
Według informacji z zeszytu jest jadalna, ale jej nazwa jest zbyt długa, by
chciało mi się ją przepisywać.
Znalazłam też kawałek
szkła, który chciałam wykorzystać
do rozpalenia ogniska. Układałam właśnie stosik drewna, gdy wróciła Oliwia. Miała ze sobą naprawdę
duży pęk
badyli. Poleciłam jej dokończyć ognisko, a sama poszłam po bambusy.
Wkrótce miałyśmy gotowe trzy ściany. Zaczęło
się ściemniać, a musiałyśmy
jeszcze wykopać doły
pod „fundamenty” i urwać
(nie wiem jakim cudem) liście
z wysokiej palmy na dach i wejście.
Na szczęście znalazłam duże liście
jakiejś rośliny,
które (według zeszytu) nie zawierają trującego
soku. Zaczęłyśmy wstawiać
ściany do dołków, gdy słońce chyliło się
ku zachodowi.
20 lipca 2014, niedziela
Dziś
nie mam zbyt dużo czasu
na pisanie. To był pracowity dzień. Plotłam koszyk i kapelusz, gdy Oliwia zbierała chrust do
ogniska oraz łapała ryby. Zaczęła
też kopać
dołek, w którym powinna być
woda. Gdy kosz i nakrycie głowy były gotowe zebrałam trochę bananów, mango, kiwi, ananasów, arbuzów i kokosów do
swojego dzieła. Zapasy powinny nam starczyć na kilka dni, ale wciąż nie mamy wody. Na razie sok z arbuzów musi nam starczyć, o ile nie chcemy pochorować się
od tej słonej z morza. A, właśnie,
zostawiłyśmy trochę
wody na wyparowanie, żeby
mieć sól do przedłużenia przydatności mięsa.
Udało nam się rozpalić ogień
i zjadłyśmy trochę
ryb.
22 lipca 2014, wtorek
Poprzedniego dnia to już w ogóle nie miałam czasu na pisanie. Dokopałyśmy się
do wody i ją
ugotowałyśmy. Zobaczyłam też pandę.
Kopanie okazało się
zbędne, bo w drugiej części wyspy jest wodopój. A zwierzak, którego zobaczyłam okazał
się samiczką,
która ma młode. Mała pandzia jest taka słodka! Widziałyśmy też
masę innych zwierząt. Oliwia znalazła małą małpkę
bez mamy. Mała orangutanka poszła za nami, a dzisiaj spała przed szałasem, przy
ognisku. Stwierdziłyśmy,
że może
przebywać blisko, bo i tak potrafi sama zrywać sobie owoce i nie będzie zjadać
nam zapasów.
Dziś znalazłyśmy
kolejne owoce - papaje, marakuje,
pitaje, liczi, nawet mandarynki i duriany. Za to te ostatnie to najbardziej śmierdzące
owoce świata. Może
się wydawać,
że na pewno nie jest tak źle, ale pozory mylą… Na szczęście
są smaczne.
25 lipca 2014, piątek
Długo nie pisałam, bo dni mijają zarówno pracowicie jak i monotonnie. Jednak dzisiaj
zdarzyło się coś wyjątkowego.
Właśnie się
obudziłam, gdy podeszła do mnie… mała panda! Trąciła mnie nosem, i wtedy zauważyłam, dlaczego: miałam na sobie kapelusz pleciony z bambusa,
a na dodatek leżałam na
bambusowej macie. Roześmiałam
się, na co pandzia cofnęła się
parę kroków. Wstałam i sięgnęłam
w róg szałasu, gdzie były zapasy bambusa. Podałam je małej i patrzyłam jak
zajada. Zerknęłam też na Kuki, małą
orangutanka, wtuloną
w moją przyjaciółkę.
Teraz może ja oswoję
małe zwierzątko… Oby
tylko jej mama się
nie rozgniewała.
Zaczęłam rozmyślać nad imieniem dla pandy. Oswoję, czy nie, mogę ją
przecież nazwać.
Zdecydowałam się na
Millie, bo tak nazywa się
mój pluszak panda.
27 lipca 2014, niedziela
Teraz obie mamy swoje towarzyszki. Kuka i Millie się zaprzyjaźniły.
Pandzia została sierotką.
Jej mamy nigdzie nie było. Z jednej strony to smutne, ale z drugiej nie ma się kto na mnie gniewać za opiekę
nad małą.
30 lipca 2014, środa
Na
horyzoncie zauważam statek. Wołam Oliwię i machamy jak oszalałe. Dobra, odłożę ten dziennik, bo pisanie i machanie naraz nie jest zbyt
wygodne (przepraszam za naprawdę krzywe i nieczytelne pismo).Jutro się
odezwę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz