Zofia i Mateusz przyjaźnili się od
dzieciństwa. Kiedyś bardzo lubili poszukiwać skarbów. Robili sobie czapeczki z
utwardzanego papieru oraz miecze z fluorescencyjnego kartonu i udawali piratów.
To były jednak tylko dziecinne zabawy, teraz czasy się zmieniły. Patrole Strażników
stały się częstsze, a sami Strażnicy - bardziej surowi.
Teraz dzieci całymi dniami szkoliły
się, by pełnić wyznaczoną funkcję. Zofia dostała zaopatrzanie w żywność jednostek
wojskowych, a Mateusz pomocnika Strażników. Może nie były to szczególnie
fascynujące zajęcia, ale były pożyteczne dla państwa. Gdy trzy lata temu
wybuchła wojna pomiędzy Zjednoczonymi Państwami Polskimi, w których mieszkali
Mateusz i Zofia, a Koalicją Narodów Rosyjskojęzycznych, każdy obywatel musiał
pomagać Strażnikom, którzy brali udział w bitwach, pilnowali pokoju na ulicach,
sprawowali władzę i byli powszechnie szanowani w całym kraju. Większość dzieci,
po ukończeniu ośmiu lat, zostawało Strażnikami, ale nie każdy miał do tego
predyspozycje.
Zofia, na przykład, była niesłysząca.
Nauczyła się z tym żyć, ale Strażnicy bali się, że nie poradziłaby sobie z tak
odpowiedzialnym zawodem. Po pewnej infekcji został jej płyn w uszach, a jej
rodziców nie było stać na ultrafioletowy dekaźnik chorób, dzięki któremu
mogłaby odzyskać słuch.
Zofia była miłą dziewczyną o okrągłej,
piegowatej twarzy, szmaragdowozielonych oczach i czerwonych jak płomień włosach.
Tak jak Mateusz miała dwanaście lat. On
natomiast miał kruczoczarne włosy, niebieskoszare oczy i ponurą twarz, jednak
charakter miał bardzo żywiołowy.
Pewnego dnia, gdy Mateusz wracał ze
szkolenia do domu przez park, zobaczył coś błyszczącego w trawie. Było w
kształcie walca, brudnoszare i w połowie pokryte rdzą na metalowych płytkach.
Zdziwiony chłopiec pognał do domu Zofii, która mieszkała niedaleko. Często tam
zachodził i był mile widziany. Matka Zofii zawsze częstowała go ciastem z
syntezowanych owoców.
Chłopiec wpadł do pokoju przyjaciółki
rozradowany.
-Zofia! Byłem w parku i znalazłem coś
takiego! Nie mam bladego pojęcia do czego to służy, ale może ty wymyślisz!
Dziewczyna jednak nawet na niego nie
spojrzała, czytała książkę. Mateusz speszył się. Odchrząknął. Podszedł do niej
i dotknął jej ramienia. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
- Cześć – przywitała się.
- Znalazłem coś w parku - powiedział
powoli i wyraźnie, aby Zofia mogła odczytać z ruchu jego warg, co mówi. Pokazał
jej przedmiot.- Wiesz, co to jest?
Zmarszczyła brwi i wzięła tajemniczą
rzecz do rąk.
- Wygląda trochę jak kapsuła.
- Kapsuła?- zdziwił się Mateusz.
Zofia wzruszyła ramionami.
- Zawsze możesz spytać Strażników. Są
bardzo uprzejmi, na pewno pomogą.
Ale Mateusz nie uważał, że to dobry
pomysł.
Kilka dni
później stało się coś dziwnego. Mianowicie po szkoleniu, zamiast uczyć się do
testu z właściwości chlordoxynianu, Mateusz oglądał kapsułę. Przyglądał się po
raz olejny każdemu fragmentowi i wtedy coś zauważył. Wgłębienie. Tam, gdzie
powinna być płytka, było coś jakby chropowatego. Chłopiec dotknął tego nieufnie
palcem wskazującym. Było rozgrzane, a reszta kapsuły była w temperaturze
pokojowej. Na dodatek Mateusz nie przypominał sobie, żeby wcześniej zauważył
coś wyróżniającego się od ogólnej struktury kapsuły. Postanowił, że jutro spyta
o to Zofię, dzisiaj było już zbyt późno. Schował dziwny przedmiot do szafki
zamykanej na kluczyk i poszedł spać.
Następnego
dnia Mateusz, Zofia i inne dzieci w ich wieku miały zajęcia praktyczne, tak jak
zawsze w weekendy. Szkolenie Zofii odbywało się w przetwórni odpadów
biodegradowalnych, natomiast Mateusz udał się do Ośrodka Pracy Fizycznej, gdzie
miał poćwiczyć na różnych dziwnych urządzeniach, sprawdzających siłę, szybkość
i inne potrzebne Strażnikom umiejętności.
Po ośmiu
godzinach ciężkich zajęć praktykanci mogli udać się do domów. Mateusza zagadnął
jeden Strażnik:
- Coś się stało chłopcze? Zazwyczaj
lepiej ci wychodzi lekkoatletyka.
- Nic takiego, proszę pana. Po prostu
ostatnio ciągle myślę o takiej rzeczy, którą znalazłem w parku. Wygląda trochę
jak kapsuła, czy coś w tym stylu, ale nie wiem do czego służy.
Strażnik otworzył szerzej oczy.
- Tak? A mógłbyś to dla mnie
przynieść jutro na szkolenie? Może ja bym coś wymyślił.
Mateusz zmarszczył brwi.
- Dobrze - mruknął.
- Świetnie - odparł ten drugi.
Następnego
dnia Strażnik czekał na Mateusza przy bramie. Chłopiec jednak nie wziął ze sobą
oczekiwanego przedmiotu. Zostawił go Zofii, gdyż z kapsuły zaczęły odpadać
metalowe płytki, ukazując chropowatą powierzchnię, rozgrzaną do czerwoności.
- I jak? - spytał Strażnik. Mateusz
spojrzał na niego ponuro.
- Zgubiłem - skłamał. Strażnik zaklął
i spojrzał wściekle na chłopca.
- Na przyszłość bardziej uważaj -
powiedział i odmaszerował szybkim krokiem.
Następnego dnia Mateusz był bardzo
podekscytowany. Otóż dziś mieli nauczyć się kierować prawdziwym samolotem
wojskowym. Oczywiście nie będą nigdzie latać, ale nawet posiadanie teoretycznej
wiedzy na ten temat było dla chłopca niesamowite.
Żałował, że nie może tego szczęścia
dzielić z Zofią. Był pewien, że jej też by się to spodobało. Niestety, było to
szkolenie tylko dla praktykantów.
Weszli na pokład samolotu. Był wielki
i bardzo nowoczesny, nawet jak na XXII wiek. Miał wiele urządzeń, monitorów,
paneli i klawiatur. Mateusz nie mógł uwierzyć, że nauczy się czymś takim
kierować.
Jeden ze Strażników stanął na
stopniu, by mogli go lepiej widzieć i zaczął im opowiadać o samolocie. Po
chwili wziął do rąk metalowy przedmiot w kształcie walca.
- To jest tak zwany zbiornik - mówił.
- Wlewa się do niego benzynę i po jakimś czasie płytki zaczynają odpadać. Wtedy
zawartość zaczyna wrzeć. Trzeba taki zbiornik podłączyć do silnika samolotu.
Inaczej może to być bardzo niebezpieczne, bo w końcu taki niepodłączony
zbiornik może zapalić się albo nawet wybuchnąć. Najsławniejsi twórcy zbiorników
to…
Ale Mateusz tego nie usłyszał, bo
właśnie biegł do domu Zofii.
Zobaczył ją
przed domem. Ogród płonął. Podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
- Co się
stało? Wszystko w porządku? – spytał.
- Siedziałam
przy biurku i czytałam książkę. Nagle poczułam, że szafka wibruje. Wyjęłam z
niej kapsułę. Działo się z nią coś dziwnego, więc odruchowo wyrzuciłam ją przez
okno. I wtedy ogród zaczął płonąć.
Przytulił
ją.
- Cieszę
się, że nic ci się nie stało.
Uśmiechnęła
się
- A jak było
na twoim szkoleniu? Mieliście chyba nauczyć się prowadzić samolot? Musiało być
fantastycznie!
- Och, nie
do końca – roześmiał się. – Opowiem ci wszystko u mnie w domu. Masz ochotę na
karmelizowany pudding?
- Jasne.
Grażyna Sagała 6a