Praca została nagrodzona II miejscem w Dzielnicowym Konkursie organizowanym przez Gimnazjum Nr 145
„Jan Paweł II – Bądźcie świadkami miłosierdzia”
Pięknie jest pomagać innym
„Jan Paweł II – Bądźcie świadkami miłosierdzia”
Pięknie jest pomagać innym
W
małej nadmorskiej wiosce zwanej Kłanino mieszkało małżeństwo Budziszów z synem
Michałem. Budzisz był rybakiem i co świt wypływał w morze na połów fląder, a
jego żona dbała o gospodarstwo. Już od rana krzątała się przed chałupą karmiąc
kury i kaczki. Wyprowadzała krowy i konia na pole. Po południu pełła w ogródku
warzywnym. Michał był ich ukochanym jedynym synem. Ponieważ rodzice nie byli
już młodzi, często pomagał w gospodarstwie przy zwierzętach, chodził w pole i
wypływał z ojcem w morze ucząc się zawodu rybaka. Mieszkali w małej drewnianej
chacie krytej strzechą z dwiema izbami. Nie byli bogaci, ale starczało im na
spokojne życie, a miłość i szacunek do siebie czyniła ich szczęśliwymi.
Budziszowie byli skromnymi ludźmi, ale bardzo lubianymi przez sąsiadów. Zawsze
można było liczyć na ich pomoc. Chętnie pożyczyli konia do pracy w polu, podzielili
się zebranymi plonami, a rybak nie zawsze wziął pieniądze za złowione ryby.
Wiedli spokojne, ale szczęśliwe życie. Michał zaprzyjaźnił się z sąsiadką,
Zosią Kunkielową i planowali niedługo się pobrać.
To
spokojne życie przerwał wybuch II wojny światowej. Na terytorium Polski wkroczyły wojska
niemieckie niszcząc wszystko co spotkali na swojej drodze. Wszyscy mężczyźni ze
wsi zostali powołani do wojska, również Michał. Stary rybak ze względu na swój
wiek i stan zdrowia pozostał we wsi jako jeden z nielicznych. Niestety połów
ryb stał się bardzo niebezpieczny ze względu na trwające walki na morzu i w
powietrzu. Budzisz stracił swoją pracę. Niemcy idąc przez wsie palili chałupy,
zabijali lub wywozili ludzi, grabili wszystko co mogło przydać się wojsku:
zwierzęta, żywność, ciepłe ubrania, koce. Budziszowie w pośpiechu zbierali
plony i chowali przed nieprzyjacielem. W tym czasie przez wieś przetaczały się
tłumy ludzi uciekających przed wojną z miast i miasteczek, szukających
bezpiecznego miejsca we wsiach. Byli głodni, spragnienie, przestraszeni i
bardzo zmęczeni wielokilometrową wędrówką. Budziszowie narażając swoje życie
pomagali jak tylko potrafili. Dzieli się jedzeniem, które udało się ukryć,
poili wodą ze studni, oddawali ubrania potrzebującym. Często ich dom był pełen
zrozpaczonych, przestraszonych, często rannych ludzi. Dawali schronienie Żydom,
Cyganom, wiedząc, że mogą stracić życie za swoją pomoc. Pod koniec wojny rybak
otrzymał informacje, że jego ukochany syn Michał poległ na polu bitwy. Był to
ogromna tragedia dla obojga rodziców, którzy coś dzień oczekiwali jego powrotu.
Zakończenie
wojny przyniosło dużo radości, ale również żalu i tęsknoty za synem, za ludźmi
którzy w niej zginęli i za życiem, które już nigdy nie będzie takie samo.
Niełatwo było rozpocząć od nowa. Chałupa Budziszów jako jedna z nielicznych
ocalała w całości. Niestety nie pozostało nic, czym można byłoby się wyżywić.
Budziszowie byli już starzy i schorowani. Gospodyni zbierała grzyby i jagody,
które później sprzedawała, a rybak wrócił na morze. Za niewielkie pieniądze
które uzyskali ze sprzedaży kupili ziarno i nasiona. Żyli bardzo biednie,
często głodni i zmarznięci, ponieważ nie było czym ogrzać chałupy. Któregoś
dnia do ich drzwi zapukała wychudzona, blada kobieta z zawiniątkiem na ręku. Była
to reemigrantką poszukującą swoje rodziny. Nie miała się gdzie zatrzymać, a
sąsiedzi wskazali jej chałupę Budziszów. Małżeństwo było bardzo dobroduszne, nie
potrafiło odmówić pomocy i gdy kobieta zapłaciła za rok z góry oddali jej jedną
z dwóch izb. W zawiniątku była malutka dziewczynka, córka kobiety, Elżunia.
Dziewczynka była niewidoma od urodzenia. Pomimo wątłego zdrowia kobieta
pomagała gospodyni w domu, doglądała warzyw i dorabiała parę złotych szyciem.
Mała Elżbietka cicho gaworzyła w pierzynach, wywołując uśmiech na zmęczonych
twarzach gospodarzy. Po wsi szybko rozeszła się wieść, że u Budziszów
zamieszkała mała dziewczynka. Sąsiedzi pamiętając dobra serca gospodarzy w
czasie wojny pospieszyli z pomocą. Kunkielowa przyprowadziła krowę, która
dawała mleko, Szymborki zapasy mąki do wypieku chleba, a drwal przywiózł drzewo
na opał, żeby dziecku nie brakowało ciepła. Po kilku miesiącach wspólnego
życia, mama dziewczynki ciężko zachorowała i zabrano ją do szpitala. Niestety
już z niego nie powróciła. Umarła. Budziszowie zostali z małą Elżunią. Ponieważ
nie wyobrażali sobie oddać jej nikomu obcemu postanowili zatrzymać ją dopóki
nie zgłosi się po nią jakiś krewny. Latka leciały Elżunia zwana Elzą rosła.
Dziadkowie uczyli ją prostych prac domowych. W ogrodzie pomagała swoim starym
opiekunom pielić grządki, zbierać warzywa, owoce, karmiła zwierzęta. Czasem
stary rybak zabierał ją na wyprawę łodzią. Babcia i dziadek kochali ją swoją
prostą miłością najmocniej na świecie, a Elza wnosiła do domu radość i pogodę
ducha, której tak bardzo brakowało od wielu lat. Elza, jak mówili ludzie we
wsi, była dla Budziszów małym Aniołkiem wysłanym przez Boga w zamian za pomoc jaką
obdarzyli wielu ludzi w czasie wojny i za stratę swojego syna.
Dzięki
dobrym sercom dziewczynka znalazła swoje miejsce na ziemi w domu pełnym
miłości, a Budziszowie zyskali kochającą ich i zawsze chętną nieść jak jej
dziadkowie pomoc, wnuczkę.
Marcel Książek 4b
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz