Strony

sobota, 27 lutego 2016

Droga ku tajemnicy VIII

Ivette z podniesioną głową minęła mężczyznę i wkroczyła na komisariat. Podeszła w stronę krat za, którymi siedział Noel. Wysoki mężczyzna pilnujący celi otworzył drzwi i wpuścił dziewczynę do środka.
- Witaj Ivette! Co cię sprowadza do zdeprawowanego więźnia? – zapytał Vigier nieśmiało podnosząc oczy ku niej.
- Pytania, muszę ci kilka zadać. Pozwolisz? – patrząc na niego z lekkim politowaniem odrzekła.
- Nie krępuj się. W tej sytuacji nie mam już nic do stracenia. Nie jestem człowiekiem, jestem pustą skorupą. Miałem na utrzymaniu żonę i dzieci, a teraz co? Co się dzieje z nimi, co dzieje ze mną? Jestem wrakiem.
- Nie mów tak. To tylko kwestia czasu jak dowiodą twojej niewinności. A tym czasem wróćmy do pytań. Gdzie ukryłeś notes, w którym zapisywałeś informacje o Mona Lisie? I dlaczego wybrałeś akurat tę formę zbierania notatek?
- To nie ja zapisywałem w notesie wiadomości o obrazie! Nie schowałem tego zeszytu nigdzie, ponieważ nie byłem jego prowadzącym! Musisz mi uwierzyć Ivette!
- Wierzę ci Noelu. Przed chwilą dowiodłeś swojej niewinności.
- To niemożliwe. Nie powiedziałem nic co mogło mnie oczyścić z zarzutów.
- To ty tak sądzisz. Bo widzisz w twoim biurze wcale nie znaleziono żadnego notesu tylko teczkę wypełnioną wycinkami z gazet na temat dzieła. Nie powiedziano ci co odszukano u ciebie, więc jako człowiek niewinny nie miałeś prawa wiedzieć co tam jest. Teraz trzeba tylko przekonać o tym władzę.
- Jesteś naprawdę elokwentną kobietą. Kiedyś wszyscy to zauważą i naprawdę cię docenią. O tym naprawdę marzy twoja dusza, nieprawda?  Twój inteligentny umyśl nie ukryje twojego wnętrza przepełnionego wątpliwościami. Pragniesz czegoś więcej niż masz teraz.

Noel Vigier znów wyciągnął na wierzch demony, z którymi dziewczyna walczyła przez całe życie. Myślała, że je pokonała, ale one zostały jedynie uśpione. Zawsze chciała godnego życia, chwały, sławy. Od najmłodszego z wysiłkiem wiązała koniec z końcem. Świadomość tej gorszości nie dawała jej nieraz zwyczajnie funkcjonować. Noel uświadomił jej, że wewnętrzne demony nie umierają nigdy, jedynie robią przerwę. Stare rany łatwo jest rozdrapać, a on znów je naruszył. Nie wiadomo czemu widział jej duszę jak na dłoni. Pozornie Ivette to zwykła sprzątaczka, ale wewnątrz niej toczy się wieczna wojna, nieprzerwana burza. Sama dawała sobie z tym radę, ale gdy ktoś przejrzał ją na wylot i zaczyna wiedzieć o niej więcej niż ona sama dziewczynę zaczyna ogarniać strach. Wstydziła się siebie i swojego sprzecznego, niezrozumiałego, a może nawet chorego wnętrza i nie chciała go przed nikim obnażać, a już na pewno, by ktoś próbował z nią o nim rozmawiać. Teraz czuła, że jest na przegranej pozycji.
American Pharoah

sobota, 20 lutego 2016

Droga ku tajemnicy VII

Kiedy tylko jej dzień pracy dobiegł końca szybko wybiegła z muzeum i popędziła w stronę aresztu. Przed drzwiami stało dwóch strażników.
- Witam. Na imię mi Ivette Bonnet i jestem bliską znajomą Noela Vigiera. Czy mogłabym z nim porozmawiać? – nieśmiało spytała dziewczyna.
- W najbliższym czasie będzie to niemożliwe. Przesłuchują go nasi najlepsi policjanci. Zapłaci za to co zrobił. – z uśmiechem na twarzy odrzekł mężczyzna.
- Ja wiem, że to nie on! Wpuście mnie tylko, a to wam udowodnię!
- Odejdź stąd kobieto i nie zawracaj mi głowy! Naprawdę sądzisz, że mam ochotę stać tu od rana do wieczora i jeszcze dodatkowo słuchać jakichś rozhisteryzowanych paniuś!
- Nie zasługujecie na miano stróży prawa!  Karmicie swoje sadystyczne dusze przyglądając się cierpieniu niewinnych osób i ich bliskich! Wrócę tu jutro kiedy wasze absurdalne przesłuchania się zakończą! – kipiąc złością odrzekła Ivette.
Strażnik spojrzał na nią jak na wariatkę, ale nic już nie powiedział. Dziewczyna obróciła się na pięcie i skierowała się w stronę  Columbes 15. Wściekła wkroczyła na swój strych. Błyskawicznie zmieniła brązową suknie na białą koszulę nocną po czym wygodnie ułożyła się na twardym materacu swojego łóżka. Jak zwykłe wstała dość wcześnie. Rutynowo wykonała wszystkie czynności jakie robiła co dzień. Czasem zastanawiała się jakby wyglądało jej życie gdyby zajmowała się czymś zupełnie innym niż sprzątaniem. Dzień w pracy okropnie dłużył się dziewczynie. Przez te wszystkie godziny myślała jedynie o Noelu. Kiedy zegar wybił 17.00 znowu pobiegła pod areszt gdzie czekał ten sam mężczyzna.
- To znowu ty. – stwierdził z wyrzutem.
- Tak to ja i chciałabym odwiedzić przyjaciela. – dumnie odpowiedziała.

- Możesz wejść, ale tylko dlatego, że mam cię serdecznie dość. Masz tę jedną szansę i więcej cię nie wpuszczę. Zapamiętaj to sobie dobrze!
American Pharoah

wtorek, 16 lutego 2016

Droga ku tajemnicy VI

Chciała podejść, zapytać gdzie go zabierają, ale odsunęli ją tylko na bok i nie pozwolili się zbliżyć. Zszokowana weszła do budynku i podeszła do Marinette Dupont, która tak jak ona byłą tu sprzątaczką i cicho spytała:
- Gdzie zabierają Noela?
- Podejrzewają, że to on ukradł Mona Lisę. – odpowiedziała z nutą niepokoju w głosie.
- Nonsens! Noel by tego nie zrobił! Przecież to jeden z najuczciwszych ludzi jakich znam!
- Też tak uważam, ale policja nie podziela naszego zdania. Nawet nie chcieli nas wysłuchać.
- Ale nie mają dowodów! Nawet dziecko wie, że francuscy policjanci nie są kryształowi, ale w sprawie na taką skalę nie mogło być mowy o żadnym przekręcie!
-  Niestety je mają. Wczoraj przeszukali jego biuro, w którym znaleźli mnóstwo wycinków z gazet i książek dotyczących Mona Lisy. Sądzą, że tak duże zainteresowanie obrazem mógł mieć jedynie jego złodziej. Wszyscy tu wiemy, że to nie on. Kiedy rano przyszedł do pracy już na niego czekali. Złapali go mówiąc, iż zostaje zatrzymany pod zarzutem kradzieży cennego obrazu, ponieważ mają na niego poważne dowody. Oszołomiony chciał dowiedzieć się co takiego znaleźli, lecz oni jedynie milczeli.
- Czyli on nie wie co znaleziono w jego biurze. Jest prosty sposób na to, żeby dowieść jego niewinności.

Dziewczyna znów z Ivette zmieniła się w pannę Clarck. Postanowiła rozwiązać te zagadkę niezależnie od przeszkód. Jeszcze dziś udowodni, że to nie Noel był złodziejem.
American Pharoah

niedziela, 14 lutego 2016

Droga ku tajemnicy V

Nie była powszechnie szanowaną detektyw, którą poproszono o złapanie sprawcy, tylko sprzątaczką obserwującą całe zajście z boku. Kiedy tłum się rozszedł podeszła do miejsca, w którym jeszcze niedawno wisiał obraz i przyjrzała mu się uważnie. Delikatnie przeciągnęła dłońmi po ścianie i zauważyła na niej narysowany ołówkiem znak, małą strzałę z promieniami wokół grotu. Przez głowę przeszłą jej myśl, iż symbol może mieć coś wspólnego z kradzieżą. Niczym panna Clarck  przyglądała mu się uważnie doszukując się choćby najmniejszej wskazówki gdy usłyszała za sobą stukot eleganckich, skórzanych butów Jeana Ganthiera – dyrektora muzeum.
- Bonnet! Płacę ci za stanie w miejscu czy za sprzątanie muzeum? – spytał chłodnym, lekko uniesionym tonem.
- Przepraszam panie Ganthier. Po prostu zauważyłam tu pewien tajemniczy znak. Sądzę, że może mieć coś wspólnego ze zniknięciem obrazu – nieśmiało odpowiedziała mężczyźnie.
- Przestań bawić się w kogoś kim nie jesteś głupia kobieto! Twoją specjalnością są szmaty i miotły, a nie kradzieże. Jeśli nie chcesz stąd wylecieć wracaj do roboty. Na twoją posadę chętnych jest wiele wieśniaczek twojego pokroju, więc nie będziesz wielką stratą. – jadowicie skomentował słowa Ivette.
Wszyscy byli tacy sami. Każdy mający pieniądze uważał się za lepszego. Tacy ludzie traktowali dziewczynę jak wyrzutka, a pan Ganthier wyjątkowo za nią nie przepadał. Spojrzała na zegar, który pokazywał godzinę 17.00. Czas wracać do domu. Zeszła schodami w dół budynku i po chwili była już na zewnątrz. Szła brukowanym chodnikiem myśląc o symbolu na ścianie. Zastanawiała się czy pan Ganthier nie ma racji. To, że na dawnym miejscu powieszenia obrazu narysowano dziwny znak, nie musiało świadczyć o powiązaniu ze sprawą kradzieży. Po pewnym czasie doszła pod kamienicę, pchnęła ciężkie drzwi wejściowe i wspięła się na strych, gdzie mieściło się jej mieszkanie. Wykończona opadła na wąskie łóżko i niepostrzeżenie zasnęła. Obudziła się z okropnym bólem w plecach. Żałowała, iż wczoraj poszła spać w tak niewygodnej pozycji. Jedynym plusem wczorajszego spontanicznego zaśnięcia było to, że przynajmniej nie musiała się przebierać. Przeczesała jedynie kruczoczarne włosy i była gotowa. Postanowiła dziś wyjść z domu trochę wcześniej, żeby móc spokojnie przespacerować się do pracy. Kiedy dotarła przed muzeum zobaczyła policjantów wyprowadzających Noela Vigiera – nocnego stróża muzeum.
American Pharoah

Uśmiechy i łakocie

Uśmiechy i łakocie

W poniedziałek, po Świętach Bożego Narodzenia, dzieci umówiły się na coroczne kolędowanie. Nie obyło się oczywiście bez sporu, kto przyjmie jaką rolę i jak podzielić otrzymane słodycze. Przyjaciele ustalili, że Kasia ubierze się, jak  aniołek, Zuzia przebierze się za diabełka, Maciek za pasterza, Wojtek będzie turoniem, Kuba Herodem, Michał założy strój Śmierci, a Kostek, Nikodem i Piotrek będą grali role trzech króli. Pozostała kwestia słodyczy. Kostek, jako najstarszy z kolędników, zaproponował pewien podział: pierniczki będą dla dziewczynek, a cukierki dla chłopców. Kasia i Zuzia sprzeciwiły się. Uważały, że za zaangażowanie w przygotowanie kostiumów również zasługują na cukierki.  Chłopcy też sugerowali wiele pomysłów, ale ciągle znajdowała się osoba, która miała coś przeciwko. Nie mogli dojść do porozumienia.  Dla całej dziewiątki najważniejszą rzeczą w kolędowaniu było otrzymanie nagrody w postaci łakoci.
Obok sprzeczających się przyjaciół przechodził wędrowiec.  Zdziwił się, w jaki sposób rozmawiała młodzież. Postanowił zapytać, co jest przyczyną tego hałasu.
- Dzień dobry! Co się stało, że tak się kłócicie?
- Dzień dobry, Panu. Dyskutujemy, jak rozdzielić smakołyki, które uzyskamy z kolędowania – odpowiedział Michał.
- Drogie dzieci, czy będziecie chodzić od domu do domu, z gwiazdą betlejemską i śpiewać ludziom pastorałki?
- Tak! - krzyknęli chórem.
- Posłuchajcie zatem opowieści. Kiedy ja byłem w Waszym wieku, wspólnie z moimi kolegami i koleżankami spacerowaliśmy od domu do domu. Zupełnie tak, jak Wy. My również śpiewaliśmy kolędy i pastorałki. Wcześniej misternie wykonywaliśmy drewnianą szopkę. Wtedy zimy były bardziej srogie. Na ziemi rozciągały się białe, puszyste zaspy, a z nieba obficie spadały płatki śniegu.  Najbardziej lubiliśmy przedstawiać kolędę „Dzisiaj w Betlejem”. Jest rytmiczna, dlatego nam się podobała. Oczywiście, w naszym repertuarze występowały też inne utwory. Po każdej prezentacji dostawaliśmy jakieś słodycze. Gdy odwiedziliśmy już wszystkie domy, które były w planach, siadaliśmy w naszym tajnym miejscu. Tam zbudowaliśmy stoliczek oraz malutkie krzesełka z liści i gałęzi. Po kolędowaniu, kładliśmy wszystkie uzyskane frykasy w koszyku, na stoliczku. Nie obowiązywały żadne ustalenia, kto i ile, czego zje. Po prostu po schrupaniu jednego ciasteczka, brało się następne. Nikt się nie spierał, że kolega zjadł więcej. Cieszyliśmy się, iż gospodarze odwiedzanych mieszkań, cokolwiek nam wręczyli. 
- Dlaczego Pan nam opowiada tę historię? – zapytał zdezorientowany Piotrek.
- Pewnego dnia, wraz z przyjacielem, doszedłem do wniosku, że smakołyki nie są najważniejsze w kolędowaniu. Moi drodzy, przecież w trakcie śpiewu, domownicy nucą z nami. Razem radujemy się świętami, ciepłą atmosferą, która nas otacza. Zadawalamy się uśmiechem na ustach innych. Czyż nie?
- Nigdy nie patrzyliśmy na kolędowanie z tej strony – odpowiedziała Kasia.
- Już od kilku lat wędrujemy, ale zawsze chcieliśmy dostać słodycze – dodał Kuba.
- Lubimy te wszystkie świąteczne piosenki, lecz nikt nie pomyślał, iż dorosłym one również mogą się tak bardzo podobać - odezwał się Wojtek.
- Nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że starszym od nas osobom zależy na naszej obecności – zauważył Kostek.
- Widzicie, każdy człowiek ma uczucia, więc jest istotą wrażliwą. Może ktoś z Was dojrzał kiedyś, że Wasz widz się wzruszył? Pewnego razu, z moimi przyjaciółmi zapukaliśmy do jakiegoś domu. Wyglądał bardzo zwyczajnie. Na drzwiach nie wisiały żadne ozdoby bożonarodzeniowe. Otworzyła je miła pani i zaprosiła nas do środka. W pokoju było dość dużo ludzi. Spędzali ten świąteczny czas w szerokim gronie, ale ich stół nie był pełen. Wtedy usłyszeliśmy, że ktoś nas woła. Poprosili, abyśmy poczekali, bo potrawa za chwilę będzie gotowa, lecz jak zjemy zimną, to rozbolą nas brzuchy. Po paru minutach każdy z nas dostał porcję własnoręcznie robionych pierogów z kapustą i grzybami. Serdecznie podziękowaliśmy. Nigdy nie zapomnę smaku tych pierożków. To zdarzenie sporo nas nauczyło. Sądzę, iż teraz, w Waszych główkach jest wiele myśli na ten temat. Nie dość, że ci mieszkańcy mieli mało jedzenia, a tak dużo gości, to jeszcze poczęstowali kolędników. Czy teraz, także uważacie, iż najważniejsze są łakocie i nagrody?
- Moim zdaniem niepotrzebnie się kłóciliśmy. Chciałabym, żeby  smakołyki, które zostaną nam wręczone lub wrzucone do koszyka zostały rozdzielone w taki sposób, jak robił to Pan ze swoimi znajomymi, a Wy? Co o tym sądzicie? – zadała pytanie Zuzia.
- Proszę Pana, od teraz najbardziej liczy się uśmiech i radość! Nagrody mogą być, ale gdzieś dalej – wykrzyknął Maciek.
- Też tak uważam. A jak daleko, Maćku? – spytał Nikoś.
- Dobra, może na drugim miejscu, ale ważne, co jest pierwsze – odparł chłopiec.
- Kochani, ogromnie się cieszę, że mogłem Wam pomóc. Jestem zadowolony z tego, iż zrozumieliście, co jest najistotniejsze w Waszych uczynkach i rozpiera mnie duma! – Pochwalił kolędników.
- A my bardzo dziękujemy, Panu, za wytłumaczenie i wskazanie błędu, jaki nieraz popełniliśmy – wspólnie podziękowała młodzież.
- Chcieliśmy też złożyć Panu życzenia – z uśmiechem na ustach zapowiedział Piotrek, rozglądając się po przyjaciołach, czy dobrze zrobił.
- Piotruś ma rację. Życzymy Panu zdrowia, szczęścia, pomyślności, spełnienia marzeń, radości, i wszystkiego, wszystkiego najlepszego! – powiedziały dziewczynki.
- Dziękuję i nawzajem. Na mnie już czas, więc powodzenia w kolędowaniu. Do widzenia, dzieci! Trzymajcie się razem i pamiętajcie: Radość drugiego człowieka niech będzie najważniejsza.
- Do widzenia! – chórem odpowiedziały dzieci.

Młodzi ludzie z uśmiechami i kolędą: „Pójdźmy wszyscy do stajenki”, rozpoczęli swą świąteczną wędrówkę.

Koralik


sobota, 13 lutego 2016

Droga ku tajemnicy IV

Była bardzo prosta, ponieważ dziewczyna nie miała funduszy na inną. Na co dzień nie przejmowała się tym zbytnio, gdyż obracała się w tak samo ubogim towarzystwie jak ona sama, więc nie miała powodów, by czuć się gorszą. Każda kobieta jej pokroju nosiła podobne. Wyszła z kamienicy i na piechotę ruszyła w stronę Luwru. Idąc wzdłuż ulicy mijała samochody i bryczki konne. Uwielbiała patrzeć na te szlachetne zwierzęta. Podziwiała w nich wszystko od majestatycznej sylwetki po łagodny charakter. W takowym zamyśleniu doszła pod muzeum. Mimo, że pracowała w nim od kilku lat, budynek codziennie robił na niej wrażenie. Dawny pałac ze zdobionymi ścianami w kolorze beżowym i ciemnoszarymi dachówkami zachwycał każdego. Jak zawsze wdzięcznie wkroczyła do środka od razu zabierając się do sprzątania. Nie przepadała za czyszczeniem korytarzy. Mijający ją ludzie z wyższych sfer przyglądali się jej z lekką odrazą. Przypatrywali się prostej sukni, znoszonym butom, brudnymi od pracy rękom i potarganym kosmykom wychodzącym z koka dziewczyny. Bogate panie teatralnym szeptem rozprawiały o nieróbstwie najniższych warstw społecznych. Nie było to wdzięczne zajęcie, ale właśnie ono zapewniało Ivette chleb i dach nad głową. Znowu była zła na świat w jakim żyją. Na te parszywą nierówność między mężczyznami a kobietami, bogatymi a biednymi, rasami, wyznaniami i pochodzeniem. Gdy uporała się z pierwszym piętrem wzięła w ręce szczotkę, szmatkę oraz wiadro z wodą i ruszyła na poziom drugi. Tam ujrzała wielkie zbiegowisko wokół jednego z obrazów. W Luwrze znajdowały się obrazy cieszące się ogromną popularnością, ale nigdy nie widziała, żeby któryś aż tak zafascynował gości. Podeszła bliżej, by zobaczyć co w takim stopniu zainteresowało zwiedzających, ale ku zdziwieniu dziewczyny absolutnie nic tam nie było. Zupełnie tak jak we śnie Ivette zniknął jeden z obrazów. Najcenniejszy dobytek muzeum-Mona Lisa. Przez chwilę czuła się jak Panna Clarck głowiąca się nad tożsamością złodzieja dzieła, lecz szybko powróciła na ziemię. 
American Pharoah

piątek, 12 lutego 2016

Droga ku tajemnicy III

Pragnęła obalić tę nierówność między ludźmi. Chciała, by każdy miał równe prawa we wszystkim, ale wiedziała, że nie nastąpi to szybko.  Na ściennym zegarze w sypialni dziewczyny wybiła właśnie godzina 11.00, więc podniosła się z materaca i udała się do maleńkiej kuchenki, do której przechodziło się z jej pokoju. Najedzona wróciła do izby, zasiadła przy okrągłym stole i chwyciła z jego końca starą książkę z lekko porwaną okładką. Znalazła ją na ulicy gdy wracała pracy. Dziewczyna jako nieliczna ze swojej klasy społecznej potrafiła czytać. Gdy miała 10 lat do jej rodzinnej miejscowości przybył świecki misjonarz. Był prawdziwym miłośnikiem literatury. Chodził od wioski do wioski i nauczał dzieci czytać, by i one miały kiedyś szansę poznać magiczny świat książek. W jego oczach zawsze tańczyły iskierki radości. Rozumiał i kochał ludzi jak nikt inny. To jemu Ivette zawdzięczała swoją wiedzę. Otworzyła na pierwszej stronie swoją lekturę, kryminalną powieść „Zło nigdy nie śpi”. Główną bohaterką powieści jest Panna Clarck, detektyw-amator wykorzystujący metodę dedukcji i psychologii. Clark była dla niej wzorem do naśladowania. Dziewczyna chciała być dokładnie taka jak ona. Sama miała zwyczajne, rutynowe życie, ale kiedy czytała czuła się jakby znalazła się w wirze książkowych zdarzeń. Pragnęła dokonać czegoś wielkiego, żeby każdy ją zapamiętał. Wierzyła, że kiedyś tak się stanie. Ma jeszcze czas. Uniosła oczy znad lektury i spojrzała za okno gdzie żółte światło latarni rozświetlało ciemną ulicę. Uznała, że już najwyższa pora skończyć czytanie na dziś i położyć się do łóżka, w końcu jutro musiała iść do pracy. Wzięła kąpiel, ubrała długą, białą koszulę nocną i wygodnie ułożyła się na wąskim, ale miękkim łóżku. Nie minęło wiele czasu gdy zmęczona zasnęła. Śnił jej się Luwr. Jak co dnia weszła do środka, odłożyła torbę oraz płaszcz, a następnie wyjęła ze składziku szczotkę i mokrą szmatkę niezbędne jej do pracy. Rutynowo  przemierzała z nimi korytarze muzeum robiąc to za co jej płacą. Nagle zauważyła, że jednego obrazu brakuje. Nie miała pojęcia jakiego, gdyż tabliczka z jego nazwą zniknęła wraz z dziełem. Na ścianie pozostało jedynie jasne odbarwienie w kształcie prostokąta mówiące, że jeszcze niedawno coś tam wisiało. Ivette wstała bladym świtem, by zdążyć przygotować się na czas. Ciepłą wodą umyła twarz, uczesała swoje kruczoczarne włosy w ciasnego koka i ubrała długą, brązową suknie.
American Pharoah

czwartek, 11 lutego 2016

Droga ku tajemnicy II

Darzyła co prawda ogromnym uczuciem swoją matkę, lecz ona niestety umarła ostatnimi czasy. Ojca nie miała. Kiedy była małym dzieckiem zostawił je na rodzinnej wiosce Ivette - Le Ferre, a sam wyjechał daleko stąd. Dziewczyna zastanawiała się niekiedy, dlaczego tak zrobił, ale natychmiast kończyła ten temat, gdyż rosła w niej gorycz spowodowana jego odejściem.  Z rozmyślań wyrwał ją śpiew słowików, które przylatywały pod jej okno co ranek, by dać jeden ze swoich ptasich koncertów. Słuchając występu, usiadła po turecku na swoim łóżku i zaczęła rozczesywać palcami swoje długie, czarne włosy. Świetnie komponowały się z jej jasną, porcelanową cerą, lecz zupełnie nie pasowały do ciemnoniebieskich oczu Ivette. W przekonaniu dziewczyny cała do czegoś nie pasowała. Była wysoka i koścista przez co sprawiała wrażenie mocno wychudzonej. Miała drobną twarz, nos i usta, dlatego nie mogła zrozumieć czemu jej oczy są tak nienaturalnie duże. Z jednej strony pragnęła wyglądać jak kobiety z reklam eleganckich butików, lecz z drugiej lubiła w sobie oryginalność spowodowaną ciekawym połączeniem koloru oczu, włosów i skóry. Kiedy ptaki odleciały, żeby zanieść swoją piosenkę innym, znów położyła się wygodnie na łóżku. Miała dziś wolny dzień, więc mogła pod ciepłą kołdrą leżeć choćby do południa. Pracowała jako sprzątaczka w Luwrze. Było to piękne miejsce wypełnione dziełami najznamienitszych artystów, w którym dziewczyna lubiła przebywać, ale nie jako sprzątaczka. W czasach, w których żyła kobiety zarabiały jako nauczycielki, kucharki czy właśnie sprzątaczki. Często pozostawały też na utrzymaniu mężów. Ivette zawsze marzyła o zostaniu lekarzem, żeby móc  pomagać potrzebującym, ale nie urodziła się mężczyzną, miała szansę ubiegania się o miejsce na wydziale medycyny, a nawet choćby pozwolono kobietom na niego uczęszczać nie pochodziła z bogatej rodziny , żeby było ją stać na naukę na pensji, więc nie miała szans, by przyjęli ją na jakąkolwiek uczelnię. Była prostą kobietą posiadającą jedynie podstawowe umiejętności.
American Pharoah

środa, 10 lutego 2016

Przebudzenie Mocy

Jakiś czas temu wraz z mamą wybrałam się do kina, by obejrzeć cieszącą się ostatnimi czasy ogromną popularnością produkcję pt. "Przebudzenie Mocy". Jest to siódma część sagi "Gwiezdne Wojny", której akcja toczy się 30 lat później po wydarzeniach z "Powrotu Jedi". 
W galaktyce nadchodzi era rządów Najwyższego porządku. Rebelianci wraz z Republiką starają się na nowo przywrócić jej wolność, lecz może się to udać tylko w wypadku pomocy ze strony Jedi. Ostatni rycerz Luke Skywalker przepadł bez śladu, więc jak Republika tak i Najwyższy Porządek stara się go odnaleźć. Generał Leia Organa wysyła swojego najlepszego pilota Poe Damerona na Jakku by ten przejął od ich sojusznika mapę z miejscem pobytu jej brata. Z powodu najazdu NP na wioskę, w której przebywał przekazał mapę droidowi BB-8, którego podczas ucieczki schwytał jeden z tubylców. Ratuje go Rey zbieraczka złomu. Tymczasem na statku NP Poe wraz z jednym ze szturmowców FN-2187 nazwany przez pilota później Finn ucieka. Zestrzeleni rozbijają się z powrotem na Jakku. Tam rozdzielają się. Finn poznaje Rey i wraz z nią starają się dotrzeć do bazy rebeliantów, by dostarczyć do niej BB-8.
Bardzo polecam tan film. Podobał mi się on tak samo jak pozostałe części sagi.
American Pharoah

Droga ku tajemnicy I

Ivette  Bonnet obudziły delikatne promienie słońca nieśmiało przebijające przez koronę potężnego dębu wznoszącego się przed jej oknem. Była to niewielka kamienica z szarej cegły, gęsto porośnięta ciemnozielonym bluszczem, pokrywającym niemalże całą powierzchnię domu dziewczyny. Ludzie przechodząc obok niego nieraz stawali w miejscu by się mu przypatrzeć, gdyż niepozorny budynek stojący chyba w najmniej obleganym miejscu Paryża naprawdę potrafił przykuć uwagę. Ivette również jej miejsce zamieszkania chwytało za serce. Pomijając oczywiście efekt wizualny kamienicy urzekało ją otoczenie domu. Nie licząc  samotnie stojącego przed oknem dziewczyny dębu wokół budynku nie wznosiły się żadne drzewa, więc każde jego pomieszczenie zalewało złociste słońce, ale najbardziej urzekał ją widok wieży Eiffla, na którą to uwielbiała patrzeć z przytulnych czterech ścian swojego kąta. Nie należała do ludzi zamożnych, więc osiadła jedynie na poddaszu kamienicy. Jak na swoje warunki finansowe Ivette bywała w świetnym położeniu. Zawdzięczała to właścicielowi budynku panu Blancowi, który okazał się bardzo wyrozumiały dla młodej biedaczki i zgodził się wynająć jej strych domu przy ulicy Columbes 15. Wnętrze, które zamieszkiwała było skromne. Całe obito ciemnymi, szarawymi deskami, naprzeciw drzwi stała wielka, toporna szafa, gdzie trzymała wszystkie swoje rzeczy i czarny, metalowy piecyk utrzymujący ciepło w jej izdebce. Nieopodal nich znajdowało się wąskie łóżko oraz okrągły, drewniany stolik i dwa niskie krzesła. Resztę kamienicy zajmowała rodzina Kselashów mieszkająca na parterze i familia Violinów żyjąca na pierwszym piętrze. Gdy czasami napotykała ich przed budynkiem spoglądali na nią z obrzydzeniem. Od początku byli przeciwni osadzeniu takiej prostej wieśniaczki w kamienicy. Mimo, iż zajmowała jedynie poddasze oba klany traktowały to jako zhańbienie ich miejsca zamieszkania.  Niedaleko domu znajdował się park, którego bliskość Ivette bardzo sobie ceniła.  Była to dla niej tak ważna sprawa, ponieważ natura była jedyną rzeczą, którą naprawdę kochała. Nie dlatego, iż nie tolerowała innych ludzi, wręcz przeciwnie była osobą otwartą, lubiącą zawierać nowe znajomości, ale jeszcze nie spotkała człowieka tak bliskiego jej sercu, by mogła obdarzyć go miłością. 
American Pharoah