Strony

czwartek, 27 października 2016

Sukces literacki Marcela

Praca została nagrodzona II miejscem w Dzielnicowym Konkursie organizowanym przez Gimnazjum Nr 145
„Jan Paweł II – Bądźcie świadkami miłosierdzia” 

Pięknie jest pomagać innym

W małej nadmorskiej wiosce zwanej Kłanino mieszkało małżeństwo Budziszów z synem Michałem. Budzisz był rybakiem i co świt wypływał w morze na połów fląder, a jego żona dbała o gospodarstwo. Już od rana krzątała się przed chałupą karmiąc kury i kaczki. Wyprowadzała krowy i konia na pole. Po południu pełła w ogródku warzywnym. Michał był ich ukochanym jedynym synem. Ponieważ rodzice nie byli już młodzi, często pomagał w gospodarstwie przy zwierzętach, chodził w pole i wypływał z ojcem w morze ucząc się zawodu rybaka. Mieszkali w małej drewnianej chacie krytej strzechą z dwiema izbami. Nie byli bogaci, ale starczało im na spokojne życie, a miłość i szacunek do siebie czyniła ich szczęśliwymi. Budziszowie byli skromnymi ludźmi, ale bardzo lubianymi przez sąsiadów. Zawsze można było liczyć na ich pomoc. Chętnie pożyczyli konia do pracy w polu, podzielili się zebranymi plonami, a rybak nie zawsze wziął pieniądze za złowione ryby. Wiedli spokojne, ale szczęśliwe życie. Michał zaprzyjaźnił się z sąsiadką, Zosią Kunkielową i planowali niedługo się pobrać.
To spokojne życie przerwał wybuch II wojny światowej.  Na terytorium Polski wkroczyły wojska niemieckie niszcząc wszystko co spotkali na swojej drodze. Wszyscy mężczyźni ze wsi zostali powołani do wojska, również Michał. Stary rybak ze względu na swój wiek i stan zdrowia pozostał we wsi jako jeden z nielicznych. Niestety połów ryb stał się bardzo niebezpieczny ze względu na trwające walki na morzu i w powietrzu. Budzisz stracił swoją pracę. Niemcy idąc przez wsie palili chałupy, zabijali lub wywozili ludzi, grabili wszystko co mogło przydać się wojsku: zwierzęta, żywność, ciepłe ubrania, koce. Budziszowie w pośpiechu zbierali plony i chowali przed nieprzyjacielem. W tym czasie przez wieś przetaczały się tłumy ludzi uciekających przed wojną z miast i miasteczek, szukających bezpiecznego miejsca we wsiach. Byli głodni, spragnienie, przestraszeni i bardzo zmęczeni wielokilometrową wędrówką. Budziszowie narażając swoje życie pomagali jak tylko potrafili. Dzieli się jedzeniem, które udało się ukryć, poili wodą ze studni, oddawali ubrania potrzebującym. Często ich dom był pełen zrozpaczonych, przestraszonych, często rannych ludzi. Dawali schronienie Żydom, Cyganom, wiedząc, że mogą stracić życie za swoją pomoc. Pod koniec wojny rybak otrzymał informacje, że jego ukochany syn Michał poległ na polu bitwy. Był to ogromna tragedia dla obojga rodziców, którzy coś dzień oczekiwali jego powrotu.
Zakończenie wojny przyniosło dużo radości, ale również żalu i tęsknoty za synem, za ludźmi którzy w niej zginęli i za życiem, które już nigdy nie będzie takie samo. Niełatwo było rozpocząć od nowa. Chałupa Budziszów jako jedna z nielicznych ocalała w całości. Niestety nie pozostało nic, czym można byłoby się wyżywić. Budziszowie byli już starzy i schorowani. Gospodyni zbierała grzyby i jagody, które później sprzedawała, a rybak wrócił na morze. Za niewielkie pieniądze które uzyskali ze sprzedaży kupili ziarno i nasiona. Żyli bardzo biednie, często głodni i zmarznięci, ponieważ nie było czym ogrzać chałupy. Któregoś dnia do ich drzwi zapukała wychudzona, blada kobieta z zawiniątkiem na ręku. Była to reemigrantką poszukującą swoje rodziny. Nie miała się gdzie zatrzymać, a sąsiedzi wskazali jej chałupę Budziszów. Małżeństwo było bardzo dobroduszne, nie potrafiło odmówić pomocy i gdy kobieta zapłaciła za rok z góry oddali jej jedną z dwóch izb. W zawiniątku była malutka dziewczynka, córka kobiety, Elżunia. Dziewczynka była niewidoma od urodzenia. Pomimo wątłego zdrowia kobieta pomagała gospodyni w domu, doglądała warzyw i dorabiała parę złotych szyciem. Mała Elżbietka cicho gaworzyła w pierzynach, wywołując uśmiech na zmęczonych twarzach gospodarzy. Po wsi szybko rozeszła się wieść, że u Budziszów zamieszkała mała dziewczynka. Sąsiedzi pamiętając dobra serca gospodarzy w czasie wojny pospieszyli z pomocą. Kunkielowa przyprowadziła krowę, która dawała mleko, Szymborki zapasy mąki do wypieku chleba, a drwal przywiózł drzewo na opał, żeby dziecku nie brakowało ciepła. Po kilku miesiącach wspólnego życia, mama dziewczynki ciężko zachorowała i zabrano ją do szpitala. Niestety już z niego nie powróciła. Umarła. Budziszowie zostali z małą Elżunią. Ponieważ nie wyobrażali sobie oddać jej nikomu obcemu postanowili zatrzymać ją dopóki nie zgłosi się po nią jakiś krewny. Latka leciały Elżunia zwana Elzą rosła. Dziadkowie uczyli ją prostych prac domowych. W ogrodzie pomagała swoim starym opiekunom pielić grządki, zbierać warzywa, owoce, karmiła zwierzęta. Czasem stary rybak zabierał ją na wyprawę łodzią. Babcia i dziadek kochali ją swoją prostą miłością najmocniej na świecie, a Elza wnosiła do domu radość i pogodę ducha, której tak bardzo brakowało od wielu lat. Elza, jak mówili ludzie we wsi, była dla Budziszów małym Aniołkiem wysłanym przez Boga w zamian za pomoc jaką obdarzyli wielu ludzi w czasie wojny i za stratę swojego syna.

Dzięki dobrym sercom dziewczynka znalazła swoje miejsce na ziemi w domu pełnym miłości, a Budziszowie zyskali kochającą ich i zawsze chętną nieść jak jej dziadkowie pomoc, wnuczkę.
Marcel Książek 4b


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz