Strony

wtorek, 29 kwietnia 2014

Lęk

   Wokół Linki roztaczała się ciemność. Ona sama leżała na brudnej i wilgotnej podłodze 
podziemnego przejścia, które zostało doprowadzone do takiego stanu, ze spokojnie można by je 
nazwać ściekami. Karolina zerwała się z ziemi i z przerażeniem przesunęła palcami po strąkach 
mokrych włosów. 
Obudziłam się w jakimś obskurnym i ciasnym miejscu. Cała byłam mokra i ubrudzona 
w żółtawej mazi. Skoczyłam na równe nogi i z obrzydzeniem dotknęłam swoich włosów. 
Wokół unosiła się woń przynosząca na myśl zgniłe gruszki wrzucone do słoika z 
nadgryzionymi ogórkami z dwudziestego wieku. Rozejrzałam się wokół, ale widziałam 
jedynie zarysy ścian. Wydaje się że jestem w jakimś podziemnym korytarzu. Podeszłam do 
ściany. Lub raczej rzeczy która ją zasłaniała. Wydaje się, że to szkielet starej budki, jakiegoś 
straganu, może kiosku… Zaraz! Jak to: starej? Przecież takie kioski nie istnieją na tyle długo, 
by można je doprowadzić do takiego stanu. Strach ścisnął mi serce. Czyżbym… czyżbym 
była w przyszłości? To, czego się najbardziej boję, to straszna przyszłość naszego świata… 
Może wielki wybuch bomby skonstruowanej przez szaleńca? Roboty zrobione przez 
naukowców, które odwracają się od swoich konstruktorów i buntują się rujnując świat? 
Takich przykładów mogłabym wymieniać setki, a każdy związany jest z jednym – techniką 
posuwającą się do przodu. W końcu gatunek ludzki zacznie robić rzeczy tak wielkiej wagi, że 
każdy najmniejszy błąd doprowadzi do katastrofy. Albo jakiś wynalazek dostanie się w 
niepowołane ręce i zostanie wykorzystany w zły sposób. To chyba to, czego boje się 
najbardziej. Wszystko wydaje się takie przerażające… 
Pobiegłam w głąb korytarza, który według moich podejrzeń mógł być kiedyś, czyli w XXI 
wieku, podziemnym przejściem do metra. Kto wie, może nawet do drugiej linii? Może jestem 
człowiekiem urodzonym w 2000 roku który szedł jako pierwszy korytarzami drugiej linii 
warszawskiego metra? Zaraz jednak przypomniałam sobie o moim koszmarnym położeniu i 
przerwałam fascynujące rozmyślania. Nogi uginały się pode mną jakby były z waty. Jeśli tak 
ma wyglądać przyszłość… Zamknęłam oczy starając się nie rozpłakać. Nagle wpadłam na coś 
twardego. Uniosłam powieki i poczekałam aż mój wzrok lepiej przyzwyczai się do ciemności. 
Ujrzałam deski. Spróchniałe deski, którymi zasłoniono przejście na dole schodów. Całe 
szczęście, że postawiono je na dole, a nie na górze, bo inaczej wyżłobiłabym się na schodach. 
Prześlizgnęłam się między nimi i weszłam na górę. Schody były dokładnie takie, jak te w 
podziemnych przejściach, którymi chodzę na co dzień. Właśnie… Codzienna rutyna, której 
teraz mi brakuje. Która teraz wydaje się odległą przeszłością. Poranny pośpiech i jazda 
metrem do szkoły zupełnie nie pasują do tej scenerii katastroficznej przyszłości. Po policzku 
zleciała mi łza na wspomnienie mamy która teraz jest tak daleka… 
Dotarłam na górę. W zamurowanej niedbale kiedyś pięciometrowej dziurze były drzwi zabite 
deskami. Szarpnęłam jedną z nich. Była tak stara, że z łatwością się złamała. Oderwałam pozostałe. Drzwi głośno skrzypnęły i uchyliły się, pokazując smugę światła na podłodze. I 
całe szczęście, bo nawet nie miały klamki. 
Niepewnie przekroczyłam próg. Przez rolety w oknach pokoju wydobywało się światło, za 
mocne na moje oczy. Zamknęłam je i zasłoniła ręką. Kiedy miarowo się przyzwyczajałam 
wyławiałam z otoczenia kolejne obiekty. Metalowe konstrukcje, profesjonalne sprzęty do 
badań, stoliki, klatki… A wszystko sterylnie czyste, pomijając drobny brud przy drzwiach, 
który musiał się tam dostać przez szczeliny. Pomieszczenie wyglądało, jakby właściciel 
opuścił je w nagłym pośpiechu zostawiając wszystko tak, jak leżało w jego obecności. A 
potem nie wrócił… Dostałam ciarek na samą myśl o tej osobie. 
Wolnym krokiem podeszłam do białych drzwi, takich, jakie można zobaczyć u lekarza. 
Położyłam rękę na lśniącej gałce. Była zimna. Chciałam ją przekręcić, ale śluz z podziemi 
został na mojej dłoni i ręka tylko się ślizgała. Rozejrzałam się wokół. Zauważyłam, że za mną 
zostały ślady brudu. Na jednym ze stolików leżała rolka papierowych ręczniczków. Urwałam 
kawałek i wytarłam ręce. Lub raczej próbowałam. Im bardziej pocierałam tym były 
brudniejsze… Nagle poczułam przeszywający ból. Ręcznik zamienił się w papier ścierny a z 
mojej dłoni leciała krew… 
Krzyknęłam, a mój głos dudnił mi w uszach głośniej niż organy kościelne. Pisk rozrywał 
mnie od środka. Krew, moja własna krew z mojej własnej ręki formowała się w powietrzu w 
dziwne kształty. Chodziłam do tyłu coraz szybciej, a czerwona postać zaczęła przypominać 
szkielet. Krew, która nadal wypływała dołączała do reszty. Czaszka była tak przerażająca… 
Nie mogłam się na nią patrzeć. Zamknęłam oczy i oparłam się o drzwi. Otworzyły się, a ja 
spadałam w ciemność. 
Poczułam uderzenie. Potem leżałam w ciemnym lesie. Drzewa były granatowe, a trawa 
czarna. Usłyszałam za sobą dyszenie. Bałam się odwrócić głowę. Nagle, żeby zaskoczyć 
właściciela dźwięku zerwałam się na równe nogi. Biegłam i im dalej byłam tym głośniejsze 
stawało się dyszenie, a do tego doszło stukanie, jakby stado koni ścigało się z watahą wilków 
w butach do stepowania. Las był coraz rzadszy, więcej niż drzew było powalonych pni, 
niektórych ułamanych, innych wyrwanych z korzeniami. Czułam, że staję się coraz cięższa, a 
nogi uginały się pode mną. Potknęłam się o korzeń. Dyszenie ustało i coś szarpnęło mnie za 
brudne ubranie. Pociągnęło mnie do góry, wzięło rozmach i wyrzuciło mnie daleko. Leciałam 
przez kilkanaście sekund zanim zaczęłam opadać. Uderzyłam w coś wilgotnego i 
chropowatego i zaczęłam się zapadać… Ruchome piaski. Już miałam się poddać, dać 
wchłonąć i zakończyć cierpienia, ale los chciał inaczej. Fioletowy orzeł zleciał prosto na mnie 
i szarpnął mnie, rozrywając skórę, aż na wierzch wyszły wnętrzności… Krzyknęłam, ale głos 
ugrzązł mi w gardle. I co dalej? Umarłam? Nie wiem. Nic nie czuję, choć nadal mogę myśleć. 
    Karolina zerwała się z krzykiem z łóżka. Dyszała ciężko opierając się na dłoniach. Nie 
wiedziała czemu, ale bała się. Czuła, jakby przed chwilą przeszła coś ciężkiego, męczącego. Jakby 
wszystkie jej lęki stały się rzeczywistością. Nigdy po kilku godzinach snu nie była tak zmęczona jak 
teraz. Całkiem zapomniała, o tym, co przed chwilą przed chwilą przeszła, ale wiedziała, że to nie mógł być zwykły sen… Miała wrażenie, że część jej została po stronie snu. Czegoś jej brakowało. Czym, kim właściwie była? Może już nie Karoliną, ale Liną Karo… 
~Marietta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz