Strony

środa, 11 grudnia 2013

Dzika przygoda

                 Już 3 w nocy, a ja nadal siedzę i gromadzę  informacje. Pomimo okularów ochronnych oczy mam podkrążone od komputera. Obok mnie leży gruby zeszyt, a z niego wystają kartki, wydrukowane mapy. Na stronach są schematy broni rzeźbionej z kości i kamieni, gatunki tropikalnych roślin, trujących i jadalnych, zwierzęta drapieżne i roślinożerne, które łatwiej upolować. Sposoby na plecenie różnych rzeczy z bambusa i wikliny, jak przefiltrować brudną wodę… Słowem mówiąc, wszystkie potrzebne informacje. Wczoraj miałam sen proroczy.
Kolejna kartka wyskakuje z drukarki. Postanawiam dać sobie spokój z książką. Parę ostatnich stron zostawię na dziennik. Wsuwam długopis między kartki i szperam w szafie. Kapelusz, bluzka, spodnie, sandały… Powinno starczyć. Zakładam to i kładę się spać.
19 lipca 2014, sobota
Wczorajszej nocy miałam sen. I to nie jakiś zwykły, proroczy. Mówił on o tym, że gdy zasnę, dostanę się na bezludną, tropikalną wyspę. I że mogę wziąć jedną rzecz, jednego człowieka i… jedną książkę.  Postanowiłam, że będą to ubranie, Oliwia i poradnik przetrwania, który sama zrobiłam wczoraj. To właśnie w nim teraz piszę, bo zostało mi kilka kartek, które przeznaczyłam na dziennik.
Okazało się, że sen trochę się pomylił. Ubranie, które chciałam wziąć, nie jest kompletne. Brakuje kapelusza. Mogę dostać udaru słonecznego! Całe szczęście, że w poradniku mam zawarte plecenie nakrycia głowy.
Oliwia też śniła o naszej podróży. Widocznie było przewidziane, że zabiorę ją ze sobą. Ona również wzięła ubranie, a książkę o podróżach do tropikalnych miejsc. Kiedy przybyłam, czekała już na mnie. Widocznie wcześniej zasnęła.
Postanowiłyśmy zrobić szałas. Oliwka poszła zbierać długie patyki, a ja zajęłam się szlifowaniem kamienia. Chciałam zrobić broń. Po chwili miałam ostrą końcówkę, którą przywiązałam do kija ostrymi trawami. Zanim moja przyjaciółka wróciła, zdążyłam jeszcze złapać rybę. Według informacji z zeszytu jest jadalna, ale jej nazwa jest zbyt długa, by chciało mi się ją przepisywać. Znalazłam też kawałek szkła, który chciałam wykorzystać do rozpalenia ogniska. Układałam właśnie stosik drewna, gdy wróciła Oliwia. Miała ze sobą naprawdę duży pęk badyli. Poleciłam jej dokończyć ognisko, a sama poszłam po bambusy.
Wkrótce miałyśmy gotowe trzy ściany. Zaczęło się ściemniać, a musiałyśmy jeszcze wykopać doły pod „fundamenty” i urwać (nie wiem jakim cudem) liście z wysokiej palmy na dach i wejście. Na szczęście znalazłam duże liście jakiejś rośliny, które (według zeszytu) nie zawierają trującego soku. Zaczęłyśmy wstawiać ściany do dołków, gdy słońce chyliło się ku zachodowi.
20 lipca 2014, niedziela
Dziś nie mam zbyt dużo czasu na pisanie. To był pracowity dzień. Plotłam koszyk i kapelusz, gdy Oliwia zbierała chrust do ogniska oraz łapała ryby. Zaczęła też kopać dołek, w którym powinna być woda. Gdy kosz i nakrycie głowy były gotowe zebrałam trochę bananów, mango, kiwi, ananasów, arbuzów i kokosów do swojego dzieła. Zapasy powinny nam starczyć na kilka dni, ale wciąż nie mamy wody. Na razie sok z arbuzów musi nam starczyć, o ile nie chcemy pochorować się od tej słonej z morza. A, właśnie, zostawiłyśmy trochę wody na wyparowanie, żeby mieć sól do przedłużenia przydatności mięsa. Udało nam się rozpalić ogień i zjadłyśmy trochę ryb.
22 lipca 2014, wtorek
Poprzedniego dnia to już w ogóle nie miałam czasu na pisanie. Dokopałyśmy się do wody i ją ugotowałyśmy. Zobaczyłam też pandę. Kopanie okazało się zbędne, bo w drugiej części wyspy jest wodopój. A zwierzak, którego zobaczyłam okazał się samiczką, która ma młode. Mała pandzia jest taka słodka! Widziałyśmy też masę innych zwierząt. Oliwia znalazła małą małpkę bez mamy. Mała orangutanka poszła za nami, a dzisiaj spała przed szałasem, przy ognisku. Stwierdziłyśmy, że może przebywać blisko, bo i tak potrafi sama zrywać sobie owoce i nie będzie zjadać nam zapasów.
Dziś znalazłyśmy kolejne owoce  - papaje, marakuje, pitaje, liczi, nawet mandarynki i duriany. Za to te ostatnie to najbardziej śmierdzące owoce świata. Może się wydawać, że na pewno nie jest tak źle, ale pozory mylą… Na szczęście są smaczne.
25 lipca 2014, piątek
Długo nie pisałam, bo dni mijają zarówno pracowicie jak i monotonnie. Jednak dzisiaj zdarzyło się coś wyjątkowego. Właśnie się obudziłam, gdy podeszła do mnie… mała panda! Trąciła mnie nosem, i wtedy zauważyłam, dlaczego: miałam na sobie kapelusz pleciony z bambusa, a na dodatek leżałam na bambusowej macie. Roześmiałam się, na co pandzia cofnęła się parę kroków. Wstałam i sięgnęłam w róg szałasu, gdzie były zapasy bambusa. Podałam je małej i patrzyłam jak zajada. Zerknęłam też na Kuki, małą orangutanka, wtuloną w moją przyjaciółkę. Teraz może ja oswoję małe zwierzątko… Oby tylko jej mama się nie rozgniewała.
Zaczęłam rozmyślać nad imieniem dla pandy. Oswoję, czy nie, mogę ją przecież nazwać. Zdecydowałam się na Millie, bo tak nazywa się mój pluszak panda.
27 lipca 2014, niedziela
Teraz obie mamy swoje towarzyszki. Kuka i Millie się zaprzyjaźniły. Pandzia została sierotką. Jej mamy nigdzie nie było. Z jednej strony to smutne, ale z drugiej nie ma się kto na mnie gniewać za opiekę nad małą.
30 lipca 2014, środa
Na horyzoncie zauważam statek. Wołam Oliwię i machamy jak oszalałe. Dobra, odłożę ten dziennik, bo pisanie i machanie naraz nie jest zbyt wygodne (przepraszam za naprawdę krzywe i nieczytelne pismo).Jutro się odezwę.
C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz