Strony

piątek, 13 grudnia 2013

Ja na bezludnej wyspie.

Mam na imię Julka. Dzisiaj były moje 12 urodziny. Rano rodzice obudzili mnie ze wspaniałym prezentem w ręku. Mianowicie był to bilet na kolonie nad Bałtykiem. Marzyłam o tym latami. Urodziny miałam tydzień przed zakończeniem roku szkolnego, a kolonia miała rozpocząć się tydzień po nim...
Pewnego pochmurnego, wietrznego dnia stałam z plakietką, z napisem: „Julka Kowalska z kolonii morskiej. Przewodniczący grupy – pani Ewa Nowak, nr telefonu: 501 483 202” stałam w tłumie dzieci na Dworcu Centralnym. Obok mnie leżały: dwie walizki, dwie torby (jedna mała, druga duża) i plecak. Nagle pociąg podjechał na stację, a pani Ela dała znak ręką, abyśmy wsiedli do wagonu oznaczonego liczbą 18. Ja zajęłam miejsce w przedziale nr4. Było już tam pięć dziewczynek, które wyglądały bardzo miło. Ruszyliśmy...
- Dzieci weźcie bagaże, bo na najbliższej stacji wysiadamy! - krzyknęła zdenerwowana długą drogą pani.
- Dobrze! - odpowiedzieliśmy pośpiesznie.
Wszyscy założyli buty, złapali w ręce bagaże i wyszli na korytarz. Konduktor otworzył drzwi wagonu. Niebawem wszyscy znaleźliśmy się na peronie, a potem w autobusie. Dojechaliśmy. Pani pozwoliła nam samym podzielić się w trójki, w których będziemy dzielić pokoje. Podeszły do mnie Ala z Martą, które poznałam w pociągu. Zapytały, czy chciałabym być z nimi w pokoju – zgodziłam się. Weszłyśmy z uśmiechami na twarzach do pokoju z tabliczką nr 14. Po chwili wbiegła do niego pani i zabrała nam identyfikatory, które mieliśmy w podróży. Pierwszy dzień minął nam na rozmowach i rozpakowywaniu się. Następnego dnia w południe ruszyliśmy w rejs statkiem - „Syrenką”. Płynęliśmy przez piękne Morze Bałtyckie. Było upalnie. Słońce grzało niemiłosiernie. Nagle niebo otuliły ciemne chmury. Poczuliśmy krople deszczu, więc schowaliśmy się pod pokład. Fale stawały się coraz większe i unosiły statek coraz dalej od brzegu. Mijały godziny, pioruny błyskały, a my byliśmy nie wiadomo gdzie. Nagle fala wysokości mniej więcej piętnastu metrów zalała nasz statek. Zaczął tonąć! Wszyscy założyli kamizelki...Obudziłam się leżąc na piasku. Byłam na wyspie o szerokości około czterdziestu metrów i o podobnej długości. Obeszłam ją dookoła i nie spotkałam na niej nikogo. Wystraszyłam się okropnie. Pierwsze co zrobiłam, to poszukałam w kieszeni telefonu. Znalazłam, ale nie chciał działać. Wyjęłam i włożyłam baterię – zadziałał, lecz na bezludnej wyspie nie było zasięgu. Zaczęłam krzyczeć: „POMOCY!!!”. Nikt mi nie odpowiedział. Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Ujrzałam piękną, soczystą zieleń i egzotyczne drzewa owocowe. Przy brzegu leżało wiele przemoczonych toreb i walizek. Wyjęłam z jednej z nich kilka ubrań, które połączyłam supłami, a z kosmetyczki znajdującej się wewnątrz szminkę. Napisałam na ubraniach litery składające się w napis: „POMOCY!!!”. Dni upływały mi beztrosko na opalaniu się, spaniu i spożywaniu przepysznych, egzotycznych owoców. Pewnego wyjątkowo upalnego dnia nad wyspą przelatywał mały helikopter. Jak ujrzał transparent, zawisł trzy metry nad ziemią, nieruchomo w powietrzu, spuścił drabinkę, po której się wspięłam. Wylądował on na lotnisku na Okęciu. Stąd do domu wróciłam razem z pilotem taksówką. Od mojego wyjazdu na kolonie minęły dwa lata. Rodzice myśleli, że nie przeżyłam. Uściskali mnie mocno i spytali, gdzie byłam.
Ta przygoda wiele mnie nauczyła. Przede wszystkim nauczyłam się samodzielności i to w bardzo trudnej sytuacji. Opanowanie i zachowanie zimnej krwi też mi się bardzo przydały. Nauczyłam się, że mogę na siebie liczyć.
Perła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz