Moja rodzina
od zawsze kochała zwierzęta. Babcia prowadzi mini zoo razem z dziadkiem, a moja
mama jest ornitologiem. Te rodzinne geny przekazano również mnie. Od
najmłodszych lat interesowałam się zwierzętami. Moim pierwszym zwierzęciem był
pies - mały Beagle o imieniu Łatek. Bardzo się do niego przywiązałam.
Zasługiwał na miano idealnego psa. Po jego stracie wpadłam w depresję, więc
rodzice kupili mi następnego czworonożnego przyjaciela. Stał się nim tym razem
pies rasy Dingo. Był bardzo dziki. Czasami trzeba było ściągać go z drzewa.
Jednak dzięki naszemu zaangażowaniu szybko go oswoiliśmy. Nazwałam go Simbą. W
międzyczasie miałam jeszcze trzy papugi, królika i szarego kotka. Dziś opowiem
wam przygodę, która przydarzyła mi się w zeszłe wakacje.
Był
deszczowy i zimny dzień, co w Australii jest
rzadkością. Rodzice byli w pracy, a ja
zajmowałam się sprzątaniem mojego pokoju. Nagle usłyszałam ciche wrzaski. Na
początku zignorowałam te dźwięki, ale byłam ciekawa skąd one dobiegają. Wyszłam
na podwórko, rozejrzałam się i zobaczyłam małego kotka, ubranego w srebrzyste
futerko. Leżał on na werandzie pod ławką. Przejęta jego stanem, podeszłam do
małego kociątka. Nie miał więcej niż dwa tygodnie. Mały co jakiś czas prychał. Wiedziałam,
że nie mogę zostawić go samego, gdyż mógł poważnie się rozchorować. Wyjęłam z
szafki swój ulubiony koc i okryłam nim kotka. Był taki śliczny. Po chwili
namysłu postanowiłam, że wezmę zwierzątko do siebie. Simba był bardzo zainteresowany
nowym gościem. Nie ruszał się od niego nawet na krok, chociaż nie przepadał za
kotami. Kiedy spotykał jakiegoś, zazwyczaj posyłał mu złowrogie spojrzenie i
zaczął marszczyć nos (miało to oznaczać: „ Lepiej stąd znikaj bo zobaczysz moje
piękne zęby”). W tym przypadku było inaczej. Simba przyjaźnie machał ogonem. Zmarznięte kociątko wkrótce
zasnęło. Rodzice po powrocie z pracy byli bardzo zmęczeni, więc przełożyli
sprawę zaadoptowania kota na następny dzień. Pozwolili, aby malec został na tą
noc w naszym domu. Następnego dnia mama przygotowała mleko dla kociątka. Wypił
całą butelkę, chociaż byłam pewna, że nie wypije nawet połowy. Rodzice zachwyceni
jego urodą zgodzili się na adopcję przybłędy. Tata przyniósł piękne posłanie i
wielki drapak. Kota nazwałam Timonem, gdyż był to samiec. Charakteryzowała go
srebrzysta sierść ozdobiona czarnymi
prążkami. Kiedy wyzdrowiał, zyskał niesamowitą energię. Poświęcałam mu bardzo
dużo czasu, szczególnie na zabawy. Ulubioną jego zabawką była szara mysz, którą
wściekle gonił. Niestety, zabawka zużyła się po dwóch dniach. Była podrapana i
nie miała lewego oka. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na pazury Timona. Były
wielkie i grube, zakończone spiczastym czubkiem. Moją uwagę przyciągnęło
również to, że kot niesamowicie przybierał na wadze. Bałam się, że niedługo
będzie wyglądał ja słynny Garfield. Po pewnym czasie zaczęły się również psoty.
Rodzice musieli wymieniać kilka razy meble z uwagi na ich fatalny stan. Były
podrapane i miały nieprzyjemny zapach. Mama miała go już serdecznie dosyć i
powiedziała, że jak się nie uspokoi, to umieści go w zoo u babci razem z
tygrysami. Bardzo się przejęłam. Nie wyobrażałam sobie rozłąki z Timonem. Może
jest trochę nadpobudliwy i dziki, ale i tak to niczego nie zmieni. Tata wkrótce
zwrócił uwagę na moje podrapane ręce. Pazury Timona wciąż rosły i były coraz
bardziej ostre. Musiałam bardziej uważać przy codziennych zabawach, bo inaczej
doprowadziłoby to do rozłąki. Pewnego dnia w sobotę miała odwiedzić nas babcia
z dziadkiem. Chcieli nas prosić o przypilnowanie zoo na czas ich nieobecności. Bardzo długo nie widziałam się z babcią.
Chciałam zasięgnąć u niej porady co zrobić ze zmutowanym kotem Timo. Kiedy dziadkowie rozsiedli się w salonie na
kanapie, pokazałam im mojego, nowego przyjaciela. Nie umiem opisać jakie było
przerażenie babci, która na widok kota otworzyła ze zdumienia usta. Po chwili
oznajmiła: „Dziecko przecież to TYGRYS !!!” „Tygrys… Tygrys w moim domu”-
powtarzałam sobie w myślach. Jak wtedy mogłam nie zauważyć, że Timo nie
jest zwykłym kotem tylko tygrysem bengalskim.
Timon
aktualnie mieszka u babci w zoo. Ma tam wielki wybieg oraz sztuczną jaskinię.
Odwiedzam go regularnie co tydzień w piątki. Teraz jest już dużym tygrysem, ale
dla mnie będzie małym, domowym kotkiem. Bardzo mi go brakuje, ale wiem, że w
domu nie byłby szczęśliwy.
Lita
Lita
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz