Strony

piątek, 19 grudnia 2014

Ja i mój przyjaciel z niepełnosprawnością


                Zofia i Mateusz przyjaźnili się od dzieciństwa. Kiedyś bardzo lubili poszukiwać skarbów. Robili sobie czapeczki z utwardzanego papieru oraz miecze z fluorescencyjnego kartonu i udawali piratów. To były jednak tylko dziecinne zabawy, teraz czasy się zmieniły. Patrole Strażników stały się częstsze, a sami Strażnicy - bardziej surowi.
Teraz dzieci całymi dniami szkoliły się, by pełnić wyznaczoną funkcję. Zofia dostała zaopatrzanie w żywność jednostek wojskowych, a Mateusz pomocnika Strażników. Może nie były to szczególnie fascynujące zajęcia, ale były pożyteczne dla państwa. Gdy trzy lata temu wybuchła wojna pomiędzy Zjednoczonymi Państwami Polskimi, w których mieszkali Mateusz i Zofia, a Koalicją Narodów Rosyjskojęzycznych, każdy obywatel musiał pomagać Strażnikom, którzy brali udział w bitwach, pilnowali pokoju na ulicach, sprawowali władzę i byli powszechnie szanowani w całym kraju. Większość dzieci, po ukończeniu ośmiu lat, zostawało Strażnikami, ale nie każdy miał do tego predyspozycje.
Zofia, na przykład, była niesłysząca. Nauczyła się z tym żyć, ale Strażnicy bali się, że nie poradziłaby sobie z tak odpowiedzialnym zawodem. Po pewnej infekcji został jej płyn w uszach, a jej rodziców nie było stać na ultrafioletowy dekaźnik chorób, dzięki któremu mogłaby odzyskać słuch.
Zofia była miłą dziewczyną o okrągłej, piegowatej twarzy, szmaragdowozielonych oczach i czerwonych jak płomień włosach. Tak jak  Mateusz miała dwanaście lat. On natomiast miał kruczoczarne włosy, niebieskoszare oczy i ponurą twarz, jednak charakter miał bardzo żywiołowy.
Pewnego dnia, gdy Mateusz wracał ze szkolenia do domu przez park, zobaczył coś błyszczącego w trawie. Było w kształcie walca, brudnoszare i w połowie pokryte rdzą na metalowych płytkach. Zdziwiony chłopiec pognał do domu Zofii, która mieszkała niedaleko. Często tam zachodził i był mile widziany. Matka Zofii zawsze częstowała go ciastem z syntezowanych owoców.
Chłopiec wpadł do pokoju przyjaciółki rozradowany.
-Zofia! Byłem w parku i znalazłem coś takiego! Nie mam bladego pojęcia do czego to służy, ale może ty wymyślisz!
Dziewczyna jednak nawet na niego nie spojrzała, czytała książkę. Mateusz speszył się. Odchrząknął. Podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Podniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się.
- Cześć – przywitała się.
- Znalazłem coś w parku - powiedział powoli i wyraźnie, aby Zofia mogła odczytać z ruchu jego warg, co mówi. Pokazał jej przedmiot.- Wiesz, co to jest?
Zmarszczyła brwi i wzięła tajemniczą rzecz do rąk.
- Wygląda trochę jak kapsuła.
- Kapsuła?- zdziwił się Mateusz.
Zofia wzruszyła ramionami.
- Zawsze możesz spytać Strażników. Są bardzo uprzejmi, na pewno pomogą.
Ale Mateusz nie uważał, że to dobry pomysł.
            Kilka dni później stało się coś dziwnego. Mianowicie po szkoleniu, zamiast uczyć się do testu z właściwości chlordoxynianu, Mateusz oglądał kapsułę. Przyglądał się po raz olejny każdemu fragmentowi i wtedy coś zauważył. Wgłębienie. Tam, gdzie powinna być płytka, było coś jakby chropowatego. Chłopiec dotknął tego nieufnie palcem wskazującym. Było rozgrzane, a reszta kapsuły była w temperaturze pokojowej. Na dodatek Mateusz nie przypominał sobie, żeby wcześniej zauważył coś wyróżniającego się od ogólnej struktury kapsuły. Postanowił, że jutro spyta o to Zofię, dzisiaj było już zbyt późno. Schował dziwny przedmiot do szafki zamykanej na kluczyk i poszedł spać.
            Następnego dnia Mateusz, Zofia i inne dzieci w ich wieku miały zajęcia praktyczne, tak jak zawsze w weekendy. Szkolenie Zofii odbywało się w przetwórni odpadów biodegradowalnych, natomiast Mateusz udał się do Ośrodka Pracy Fizycznej, gdzie miał poćwiczyć na różnych dziwnych urządzeniach, sprawdzających siłę, szybkość i inne potrzebne Strażnikom umiejętności.
            Po ośmiu godzinach ciężkich zajęć praktykanci mogli udać się do domów. Mateusza zagadnął jeden Strażnik:
- Coś się stało chłopcze? Zazwyczaj lepiej ci wychodzi lekkoatletyka.
- Nic takiego, proszę pana. Po prostu ostatnio ciągle myślę o takiej rzeczy, którą znalazłem w parku. Wygląda trochę jak kapsuła, czy coś w tym stylu, ale nie wiem do czego służy.
Strażnik otworzył szerzej oczy.
- Tak? A mógłbyś to dla mnie przynieść jutro na szkolenie? Może ja bym coś wymyślił.
Mateusz zmarszczył brwi.
- Dobrze - mruknął.
- Świetnie - odparł ten drugi.
            Następnego dnia Strażnik czekał na Mateusza przy bramie. Chłopiec jednak nie wziął ze sobą oczekiwanego przedmiotu. Zostawił go Zofii, gdyż z kapsuły zaczęły odpadać metalowe płytki, ukazując chropowatą powierzchnię, rozgrzaną do czerwoności.
- I jak? - spytał Strażnik. Mateusz spojrzał na niego ponuro.
- Zgubiłem - skłamał. Strażnik zaklął i spojrzał wściekle na chłopca.
- Na przyszłość bardziej uważaj - powiedział i odmaszerował szybkim krokiem.
Następnego dnia Mateusz był bardzo podekscytowany. Otóż dziś mieli nauczyć się kierować prawdziwym samolotem wojskowym. Oczywiście nie będą nigdzie latać, ale nawet posiadanie teoretycznej wiedzy na ten temat było dla chłopca niesamowite.
Żałował, że nie może tego szczęścia dzielić z Zofią. Był pewien, że jej też by się to spodobało. Niestety, było to szkolenie tylko dla praktykantów.
Weszli na pokład samolotu. Był wielki i bardzo nowoczesny, nawet jak na XXII wiek. Miał wiele urządzeń, monitorów, paneli i klawiatur. Mateusz nie mógł uwierzyć, że nauczy się czymś takim kierować.
Jeden ze Strażników stanął na stopniu, by mogli go lepiej widzieć i zaczął im opowiadać o samolocie. Po chwili wziął do rąk metalowy przedmiot w kształcie walca.
- To jest tak zwany zbiornik - mówił. - Wlewa się do niego benzynę i po jakimś czasie płytki zaczynają odpadać. Wtedy zawartość zaczyna wrzeć. Trzeba taki zbiornik podłączyć do silnika samolotu. Inaczej może to być bardzo niebezpieczne, bo w końcu taki niepodłączony zbiornik może zapalić się albo nawet wybuchnąć. Najsławniejsi twórcy zbiorników to…
Ale Mateusz tego nie usłyszał, bo właśnie biegł do domu Zofii.
            Zobaczył ją przed domem. Ogród płonął. Podbiegł do niej i złapał ją za rękę.
            - Co się stało? Wszystko w porządku? – spytał.
            - Siedziałam przy biurku i czytałam książkę. Nagle poczułam, że szafka wibruje. Wyjęłam z niej kapsułę. Działo się z nią coś dziwnego, więc odruchowo wyrzuciłam ją przez okno. I wtedy ogród zaczął płonąć.
            Przytulił ją.
            - Cieszę się, że nic ci się nie stało.
            Uśmiechnęła się
            - A jak było na twoim szkoleniu? Mieliście chyba nauczyć się prowadzić samolot? Musiało być fantastycznie!
            - Och, nie do końca – roześmiał się. – Opowiem ci wszystko u mnie w domu. Masz ochotę na karmelizowany pudding?
            - Jasne. 
Grażyna Sagała 6a



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz